TO WARTO WIEDZIEĆ
„…w wyniku przegranej bitwy warszawskiej w szeregach Armii Krajowej na prowincji wystąpiły poważne objawy rozprężenia. Powstały również nowe nastroje społeczeństwa i nowa rzeczywistość, z którą należy się liczyć”. Tak w liście z dnia 9 grudnia 1944 roku, adresowanym do prezydenta RP Władysława Raczkiewicza, sytuację w Polsce po powstaniu warszawskim oceniał gen. Leopold Okulicki, którego Bór-Komorowski, jeszcze zanim się dostał do niewoli niemieckiej, mianował dowódcą Armii Krajowej.
Ta nowa rzeczywistość to także zmęczenie wojną, a także dążenie do normalności, w której na terenach Polski lubelskiej dla robotników, nauczycieli, lekarzy, inżynierów, prawników czy księży najważniejsze było uruchomienie szkół, fabryk, komunikacji, szpitali czy kościołów i w tym zakresie większość z nich była gotowa współpracować z każdą władzą.
Ta nowa rzeczywistość to także przekształcenie Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego w popierany przez Moskwę Rząd Tymczasowy Rzeczypospolitej Polskiej, umacnianie się między Bugiem i Wisłą sił komunistycznych, których celem było nie tylko budowanie nowych instytucji i przeciąganie na swoją stronę tych warstw społecznych, którym bliska była idea rewolucji społecznej, ale przede wszystkim destrukcja polskich struktur podziemnych.
Proces umacniania się rządów komunistycznych przebiegał w obecności wielotysięcznej armii radzieckiej. Na terenie Polski lubelskiej działał również radziecki kontrwywiad gen. Sierowa, jak i specjalna, jedenastotysięczna jednostka NKWD, która do stycznia 1945 roku uwięziła ponad 60 tysięcy osób, w tym także żołnierzy AK, zatrzymanych w związku z zakończeniem akcji „Burza”.
Znaczna ich część została zesłana w głąb ZSRR, wielu zamordowano na miejscu. Według danych NKWD w lecie 1945 roku w obozach na terenie ZSRR znajdowało się ponad dwadzieścia tysięcy internowanych żołnierzy Armii Krajowej (dane liczbowe za: Paczkowski A., Pół wieku dziejów Polski (1939-1989), PWN Warszawa 1996). Działał też aparat polskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.
Na podstawie wydanych w sierpniu i październiku dekretów wyrok śmierci groził za przynależność do organizacji zbrojnej, przechowywanie broni, sabotaż, dywersję, atakowanie żołnierzy radzieckich, a także za przynależność do jakiejkolwiek innej organizacji podziemnej czy przechowywanie aparatu radiowego. W kategorii „zdrajców narodu” obok kolaborantów niemieckich znaleźli się żołnierze Armii Krajowej i członkowie Delegatury Rządu RP na Kraj.
Jednym z pierwszych rozkazów gen. Leopolda Okulickiego po klęsce powstania warszawskiego było zakończenie 26 października 1944 roku akcji „Burza” i polecenie oddziałom Armii Krajowej, by walkę z Niemcami ograniczyć do dywersji i obrony ludności.
W połowie stycznia 1945 roku ruszyła wielka ofensywa Armii Czerwonej i w ciągu kilkunastu dni Niemcy zostali wyparci poza granice Polski z 1938 roku. W tej sytuacji gen. L. Okulicki 19 stycznia 1945 roku wydał swój ostatni rozkaz, rozwiązujący Armię Krajową.
Rozformowanie struktur organizacyjnych Amii Krajowej wymagało czasu, tym bardziej, że dokonywało się w warunkach represjonowania i ścigania żołnierzy podziemia przez NKWD i polski aparat bezpieczeństwa. Rozwiązując Armię Krajową, gen. Okulicki zachował ściśle zakonspirowaną jej niewielką organizację kadrową „NIE” („Niepodległość”).
Gdy w lutym 1945 roku do publicznej wiadomości podano decyzje, podjęte przez Wielką Trójkę na konferencji jałtańskiej (4-11.02.1945), społeczeństwo polskie przeżyło szok. Jałta stała się symbolem zdrady Polski przez jej dotychczasowych zachodnich sojuszników. Rząd RP w Londynie oraz władze Polskiego Państwa Podziemnego musiały sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w związku z postanowieniami jałtańskimi istnieją jeszcze jakiekolwiek szanse obrony polskich interesów.
Takich szans nie dostrzeżono, dlatego już 13 lutego władze w Londynie oświadczyły, „że decyzje konferencji Trzech, dotyczące Polski, nie mogą być uznane przez Rząd Polski i nie mogą obowiązywać Narodu Polskiego”. Tym samym zrezygnowano z wpływu na dalszy bieg wydarzeń nad Wisłą.
Z kolei w kraju Rada Jedności Narodowej, pełniąca rolę podziemnego parlamentu, protestując m.in. przeciwko postanowieniom w sprawie granicy wschodniej, w przyjętej 22 lutego po długiej dyskusji uchwale wygłosiła, że „zmuszona jest zastosować się” do postanowień jałtańskich w nadziei zachowania niepodległości Polski oraz ułożenia stosunków z ZSRR na zasadach obustronnej nieingerencji w sprawy wewnętrzne.
Politycy Polski podziemnej w zapowiadanym na konferencji w Jałcie powołaniu nowego rządu z udziałem przedstawicieli środowisk niepodległościowych oraz w deklarowanym przeprowadzeniu wolnych wyborów widzieli możliwość ratowania niepodległości Polski. Uzyskanie wpływu na tworzenie tego rządu i udziału w przygotowaniu wyborów byłoby jednak możliwe tylko wtedy, gdyby poprzedzało je wyjście przedstawicieli Polski podziemnej z konspiracji.
Jeszcze zastanawiano się, jak to uczynić, by takie ujawnienie nie zostało potraktowane jako uznanie Rządu Tymczasowego, gdy nieoczekiwanie gen. Okulicki „Niedźwiadek” i delegat Rządu Jan Stanisław Jankowski w pierwszych dniach marca otrzymali pod swymi zakonspirowanymi adresami listy, podpisane przez radzieckiego płk. Pimienowa, w których zapraszano ich na spotkanie z gen. Iwanowem, przedstawicielem dowództwa I Frontu Białoruskiego.
Nie była to pierwsza tego rodzaju propozycja; już w lutym gen. Okulicki otrzymał podobną, choć sformułowaną dość mgliście. Wówczas jednak Rada Jedności Narodowej jednomyślnie odradziła mu pójście na takie spotkanie. Tym razem spotkanie zaaprobowała. Fakt, że listy dotarły do adresatów, oznaczał, z czego zdawali sobie oni sprawę, że zostali rozpracowani przez NKWD.
Nie wiedzieli natomiast, że pod nazwiskiem Iwanow kryje się Iwan Sierow, szef radzieckiego kontrwywiadu, okrutnego Smerszu. O otrzymanej propozycji Jankowski zawiadomił Londyn, który zaakceptował podjęcie rozmów z przedstawicielem strony radzieckiej, a tym samym ujawnienie się przedstawicieli Polskiego Państwa Podziemnego.
Generałowi Okulickiemu, mającemu już wcześniejsze doświadczenia z radzieckim aparatem represji (jako komendant AK terenów wschodnich był więziony w Moskwie od stycznia do sierpnia 1941 roku), nie spieszno było do spotkania, mimo że płk Pimienow we wspomnianym liście pisał, iż „/…/ jako oficer Armii Czerwonej, któremu przypada w udziale tak ważna misja, daję Panu pełną gwarancję, że od chwili, kiedy Pana los będzie zależny ode mnie (od przyjazdu do nas), będzie Pan całkowicie bezpieczny”.
Z Pimienowem pierwszy spotkał się delegat Rządu RP na Kraj Jan Stanisław Jankowski. Stało się to 17 marca w Pruszkowie, w willi, gdzie kwaterował sowiecki generał. Podczas spotkania jego gospodarz został poinformowany, że wchodzące w skład Rady Jedności Narodowej stronnictwa chcą rozpocząć jawną działalność i że byłoby wskazane spotkanie gen. Iwanowa z całą „egzekutywą Rady”.
Jankowski zwrócił się do Pimienowa również z prośbą o umożliwienie wysłania delegacji polskiego podziemia do Londynu w celu porozumienia się z rządem i Mikołajczykiem. Pimienow okazał się świetnym rozmówcą, z życzliwością odnoszącym się do przedstawianych spraw i obiecał m.in. zorganizowanie wyjazdu polskiej delegacji do Londynu. W równie dobrej atmosferze przebiegały spotkania z przedstawicielami partii politycznych, które Pimienow odbył w następnych dniach. To na jego prośbę wypełnili oni szczegółowe ankiety, dotyczące reprezentowanych przez siebie partii.
Na ponownym spotkaniu z Pimienowem, które odbyło się 21 marca, Jankowski dowiedział się, iż gen. Iwanow przyleci w najbliższych dniach i zamierza, być może w obecności marszałka Georgija Żukowa, spotkać się z przedstawicielami Rady Jedności Narodowej. Zaraz po tym spotkaniu 12 polskich polityków miało polecieć radzieckim samolotem do Londynu. Spotkanie zaplanowano na 28 marca. W przeddzień Pimienow zaprosił na bardziej kameralne spotkanie Jankowskiego, Okulickiego oraz Kazimierza Pużaka, przewodniczącego Rady Jedności Narodowej.
Kiedy Okulicki, Jankowski i Pużak 27 marca przybyli do wspomnianej już willi w Pruszkowie, Pimienow przyjął ich obiadem. Później goście zostali przewiezieni na Pragę, gdzie miał ich oczekiwać gen. Iwanow. Najpierw poinformowano ich, że rozmowy odbędą się nazajutrz, a rano oświadczono, że zostali zaproszeni do Moskwy i że czeka na nich samolot. Polecieli… Z moskiewskiego lotniska trafili prosto do więzienia na Łubiance.
Przywódców podziemia, zaproszonych na 28 marca, spotkał podobny los. Gdy do pruszkowskiej willi przybyli reprezentujący Stronnictwo Ludowe: Kazimierz Bagiński, Adam Bień, Stanisław Mierzwa, Stronnictwo Narodowe: Stanisław Jasiukowicz, Kazimierz Kobylański i Zbigniew Stypułkowski, Stronnictwo Pracy: Józef Chaciński i Stanisław Urbański, Zjednoczenie Demokratyczne: Eugeniusz Czarnowski i Stanisław Michałowski, przedstawiciel Polskiej Partii Socjalistycznej Antoni Pająk oraz tłumacz Józef Stemler-Dąbski z Departamentu Informacji i Prasy Delegatury, przewieziono ich na nocleg do podwarszawskich Włoch.
Rano zaś poinformowano, że marszałek Żukow oczekuje ich w Poznaniu. W samolocie, którym mieli tam dotrzeć, czekał na nich wcześniej aresztowany Aleksander Zwierzyński ze Stronnictwa Narodowego. Polecieli. Lądowali awaryjnie nie w Poznaniu, ale na podmoskiewskich polach, skąd pociągiem zostali przewiezini do Moskwy, a potem na Łubiankę. Na kilka miesięcy słuch o nich zaginął.
Wiadomość o porwaniu przywódców Polski podziemnej przekazał do Londynu szef Departamentu Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu Stefan Korboński ze Stronnictwa Ludowego. Tam ambasador Edward Raczyński złożył w brytyjskim Foreing Office notę, wzywającą do interwencji.
Podobnie postąpił ambasador Polski w Waszyngtonie Jan Ciechanowski. Ambasadorzy Wielkiej Brytanii i USA, którzy interweniowali w Moskwie, otrzymali odpowiedź, że porwanie to wymysł Polaków. Dopiero 4 maja Stalin poinformował Churchilla o tym, że Polacy znajdują się w moskiewskim więzieniu. Dwa dni później agencja TASS wydała komunikat o uwięzieniu szesnastu polskich działaczy i oznajmiła, że staną oni przed radzieckim sądem za działalność dywersyjną na tyłach Amii Czerwonej.
Po niemal trzech miesiącach intensywnych przesłuchań 18 czerwca 1945 roku przywódcy Polski podziemnej stanęli przed radzieckim sądem wojskowym. Pokazowy proces, który przeszedł do historii jako „proces szesnastu”, trwał cztery dni i odbył się w Sali Kolumnowej moskiewskiego Domu Związków Zawodowych, w tej samej sali, w której wcześniej sądzono Rykowa, Bucharina, Kamieniewa czy Tuchaczewskiego.
Sądowi przewodniczył gen. Wasilij Ulrich, przewodniczący Kolegium Wojskowego Sądu Najwyższego ZSRR. W składzie sędziowskim zasiedli gen. mjr Nikołaj Afanasjew, generalny prokurator wojskowy ZSRR, i Roman Rudenko, który później reprezentował ZSRR w procesie norymberskim. Przed siedzącymi na podium oskarżonymi stali strażnicy, trzymający w rękach karabiny z nastawionymi bagnetami, a na sali byli obecni m.in. przedstawiciele ambasad amerykańskiej i brytyjskiej oraz dziennikarze.
Za podstawę aresztowania władze radzieckie uznały porozumienie z polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego z dnia 26.07.1944 roku, poddającym jurysdykcji wodza naczelnego armii radzieckiej strefę działań wojennych na ziemiach polskich w momencie uwalniania tych terenów spod okupacji niemieckiej. Polacy byli oskarżeni na podstawie artykułu 58. kodeksu karnego ZSRR, mówiącego o działalności kontrrewolucyjnej.
Artykuł ten przewidywał kary od czterech miesięcy po karę śmierci. Oskarżonym zarzucono prowadzenie przeciwko Armii Czerwonej akcji wywiadowczo-szpiegowskiej i wywrotowej początkowo poprzez działalność „nielegalnej organizacji AK, współdziałającej z Niemcami”, a następnie organizacji „Niepodległość”, a także pomoc „nielegalnej tzw. Rady Jedności Narodowej”.
Tak więc w akcie oskarżenia radziecki prokurator stwierdzał arbitralnie, że zarówno Armia Krajowa, jak i Rada Jedności Narodowej i Rada Ministrów na Kraj były nielegalne. Szczególnie perfidne było oskarżenie AK o współpracę z Niemcami i przygotowywanie wspólnego z Niemcami planu wystąpienia zbrojnego przeciwko ZSRR.
W trakcie procesu w charakterze świadków oskarżenia przesłuchano niektórych wcześniej uwięzionych oficerów i żołnierzy AK i „NIE”. Ci, złamani długotrwałym śledztwem, recytowali to, czego od nich oczekiwano. Gdy gen. Okulicki poprosił o wezwanie wskazanych przez siebie świadków, okazało się, że gen. L. Bittnera, płk. Jana Kotowicza i płk. Władysława Filipkowskiego odesłano do odległych łagrów, a innych „nie wykryto na terenie ZSRR”, mimo iż przebywali w radzieckich obozach.
Radzieccy obrońcy, których oskarżeni poznali dopiero na sali sądowej, w większości przyznawali się w ich imieniu do winy, zapewniając o skrusze i prosząc o wielkoduszność – tylko niektórzy z nich wnosili o uniewinnienie swych klientów. Generał Okulicki, wicepremier Jankowski i działacz obozu narodowego Stypułkowski bronili się sami. Ten ostatni odrzucił wszystkie oskarżenia i żądał uniewinnienia.
Jankowski przyznał swą odpowiedzialność za zarzucane mu działania i nadzór nad organizacją „NIE” oraz posługiwanie się radiostacjami. Najdłuższe było przemówienie gen. Okulickiego, który, przyznając się do części zarzutów, np. do posługiwania się radiostacjami, wydania rozkazu ukrycia broni i sprzętu wojskowego, do kierowania organizacją „NIE” i prowadzenia wywiadu, stanowczo zaprzeczył zarzutowi o współpracy z Niemcami.
Odpierając go, powiedział m.in.: „Najlepsi patrioci i demokraci brali udział w tej walce /…/ Oskarżenia o współpracę z Niemcami to /…/ pozbawienie honoru, to /…/ oskarżenie narodu polskiego o to, że brał udział w podziemnej walce”. Prokurator gen. N. Afanasjew w mowie oskarżycielskiej stwierdził m.in., że „proces podsumował zbrodniczą działalność reakcji polskiej, która walczyła w ciągu wielu lat przeciw Związkowi Radzieckiemu i zaprzedała interesy swego narodu”.
W dniu 21 czerwca ogłoszono wyrok: gen. Okulicki został skazany na 10 lat więzienia, Jankowski na 8, Bień i Jasiukiewicz na 5, Pużak otrzymał 1,5 roku, Bagiński 1 rok, Zwierzyński 8 miesięcy, Czarnowski 6 miesięcy, Mierzwa, Stypułkowski, Chaciński i Urbański dostali po 4 miesiące z zaliczeniem aresztu, Michałowskiego, Kobylańskiego i Stemlera-Dąbskiego uniewinniono.
Trzech skazanych zmarło w więzieniu. Pierwszy z nich gen. L. Okulicki zmarł 24 grudnia 1946 roku w moskiewskich Butyrkach (istnieje też relacja, że został zamordowany), o czym Moskwa poinformowała Międzynarodowy Czerwony Krzyż w 1956 roku.
Na dwa tygodnie przed końcem odbywania kary, 13 marca 1953 r., zmarł w ciężkim więzieniu we Władymirze nad Klaźmą J. S. Jankowski. Stanisław Jasiukowicz zaś zmarł 22 października 1946 w szpitalu więziennym w Butyrkach. Skazany na 5 lat w osobnym tajnym procesie Antoni Pajdak po odbyciu kary został zesłany na zawsze do Krasnojarskiego Kraju, ale dzięki staraniom córki powrócił do kraju w 1955 roku.
Po procesie prasa radziecka pełna była zachwytów nad głębokim humanitaryzmem sowieckiego sądownictwa, zaś brytyjski ambasador w Mokwie proces polskich przywódców ocenił pozytywnie, ponieważ„nikogo nie skazano na śmierć, oskarżeni mogli się bronić”.
Z kolei brytyjski „Times” już 22 czerwca pisał: „/…/ wyrok nikogo nie powinien dziwić, kto śledził antyradziecką działalność rządu polskiego”. Podobne stanowisko zajęły inne gazety brytyjskie i amerykańskie. Stalin mógł się cieszyć – sprawdziło się jego przewidywanie, że przywódcy zachodni nie będą szukali prawdy.
W tym czasie, gdy w Sali Kolumnowej sądzono przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, w innej moskiewskiej sali toczyły się w obecności Stalina rozmowy między przedstawicielami promoskiewskiego Rządu Tymczasowego Rzeczypospolitej Polskiej a niektórymi politykami emigracji polskiej w Londynie (wśród których był m.in. S. Mikołajczyk) i przedstawicielami krajowych, kompromisowych wobec komunistów środowisk politycznych. Tematem rozmów było uzyskanie porozumienia w sprawie utworzenia w Polsce deklarowanego w uchwałach jałtańskich rządu koalicyjnego.
Danuta Meyza-Marušiak