Wokół słowackiej mniejszości narodowej w Polsce narosło wiele legend – mówi się, że jest bardzo zamożna, a własna drukarnia i wydawnictwo zapewniają jej pełen dostatek.
O tym, na ile te obiegowe opinie są prawdziwe, najlepiej spytać u źródła. Tym bardziej, że, jak twierdzi sam sekretarz generalny Towarzystwa Słowaków w Polsce (TSP), możliwości współpracy między naszymi organizacjami są ogromne.
Tym, co wyróżnia polskich Słowaków od słowackich Polaków, jest niewątpliwie sytuacja materialna. Chociaż problemy finansowe nie są Towarzystwu Słowaków obce, organizacja ta funkcjonuje w zupełnie innych (lepszych) warunkach, niż Klub Polski na Słowacji. Po pierwsze posiada własną siedzibę w zakupionej od miasta Krakowa na początku lat 90-tych kamienicy, a także własną drukarnię i wydawnictwo.
Ten majątek przynosi pewne i niezależne od widzimisię władz dochody, co zapobiega ewentualnym naciskom ze strony nieprzychylnych samorządów. Oprócz realizacji projektów statutowych, takich jak druk miesięcznika „Život” czy książek o tematyce, związanej z mniejszością, drukarnia i wydawnictwo realizują zlecenia komercyjne, co Towarzystwu zapewnia całkiem spory dopływ gotówki. W ciągu dwudziestu lat funkcjonowania słowacka drukarnia zyskała w Krakowie renomę i stałych klientów – nie ma się czemu dziwić, bowiem jakość i terminowość jej usług jest godna podziwu.
Sukces rynkowy swojej krakowskiej drukarni i wydawnictwa Słowacy zawdzięczają przedsiębiorczości mniejszościowych działaczy. Największa w tym zasługa sekretarza generalnego TSP Ludomira Molitorisa, który to wszystko zorganizował i który zarządza organizacją już dwie dekady. Słowacy umieli też wykorzystać sprzyjający moment, wykorzystując wiatr zmian, który nastał po 1989 roku, i po dość atrakcyjnej cenie kupić nieruchomość,.
Porównując Polaków na Słowacji ze Słowakami w Polsce trzeba jednak mieć świadomość, że geneza obu mniejszości jest zupełnie inna. W okresie dwudziestolecia międzywojennego Słowacy stanowili większość wśród mieszkańców kilkunastu wsi na tej części Orawy i Spisza, które przed I wojną światową należały do Węgier, a po niej przypadły Polsce.
Przejmując ten skrawek ziemi, Polska zobowiązała się nadać słowackiej mniejszości szereg przywilejów, w tym majątkowych, przy czym z ich realizacją różnie bywało. W każdym razie rekompensata dla mniejszości słowackiej za niechcianą przynależność do Polski w jakiś sposób była przez komunistyczne władze obiecana, i w realizacji tego prawa można szukać źródła materialnej stabilności Towarzystwa.
Nie byłoby mniejszości słowackiej w Polsce, gdyby nie ta drobna korekta polsko-czechosłowackiej granicy po I wojnie światowej, która wbrew pierwotnym ustaleniom nie pokrywała się dokładnie z granicą galicyjsko-węgierską. Chociaż odrodzona Polska wzbogaciła się o zaledwie skrawek ziem dawnego Królestwa Węgier, ten fakt na dobre zatruł stosunki polsko-słowackie na Spiszu, Orawie i Podhalu. Słowacy w większości nie akceptowali przyłączenia do Polski i czuli się oszukani: przez Polaków, wielkie mocarstwa, a nawet czechosłowacką elitę, która ich zdaniem poświęciła Spisz i Orawę na rzecz o wiele ważniejszego Zaolzia.
Dlatego przyłączenie spornych terenów do hitlerowskiej Słowacji po kampanii wrześniowej 1939 roku dla wielu mieszkańców było wybawieniem. Za wsparcie Słowacji (a więc z polskiego punktu widzenia – okupanta) miejscowi mieszkańcy zapłacili jednak represjami (a niektórzy i życiem) ze strony partyzanckiego oddziału „Ognia”, a później komunistycznej władzy. To wszystko tłumaczy, dlaczego polscy Słowacy nadal mocno skupiają się na trudnej historii, roztrząsają wzajemne krzywdy i wydają wiele publikacji na temat tego okresu, o którym oba nasze narody tak mało wiedzą.
Mimo to obecni działacze mniejszości słowackiej z optymizmem patrzą na rozwój polsko-słowackiej współpracy. Ich zdaniem o wstydliwych aspektach wspólnej historii trzeba mówić szczerze i otwarcie. Zdaniem Ludomira Molitorisa TSP i Klub Polski powinny ze sobą ściśle współpracować, bo mają do wywalczenia wspólne interesy. A jakie – o tym w kwietniowym numerze „Monitora”.
Jakub Łoginow