TO WARTO WIEDZIEĆ
„Wyczyn Kazimierza Nowaka zasługuje na to, by jego nazwisko znalazło się w słownikach i encyklopediach, by było wymieniane obok takich nazwisk, jak Stanley i Livingstone” – to słowa, które wypowiedział Ryszard Kapuściński 25 listopada 2006 roku, odsłaniając w holu poznańskiego Dworca Głównego tablicę pamiątkową, poświęconą człowiekowi, który samotnie przemierzył Czarny Ląd pieszo, konno, rowerem i czółnem.
„Kazimierz Nowak był człowiekiem o ogromnej wyobraźni i ogromnej odwadze, człowiekiem nieustraszonym. Pokazał, że jeden biały człowiek, zupełnie bezbronny, nieposiadający żadnego uzbrojenia, a jedynie wiarę w drugiego człowieka, może przebyć samotnie wielki kontynent i to w czasach, gdy Europa zaczynała dopiero odkrywać Trzeci Świat.
On uczył nas wtedy, w latach trzydziestych XX wieku, jak należy traktować Trzeci Świat i jego mieszkańców. Tylko ktoś, kto zna rejony, po których on podróżował, i sposób, w jaki to robił, może docenić to bohaterstwo, połączone z niezwykłą skromnością” – mówił dalej król polskiego reportażu Ryszard Kapuściński, bez wątpienia najbardziej kompetentna osoba do wyrażenia opinii o podróżniku, który w 1931 roku rozpoczął pięcioletnią wędrówkę po kontynencie afrykańskim.
Odpowiedzi na pytanie, kim był Kazimierz Nowak, na próżno szukalibyśmy w encyklopediach. Krótką, niedokładną zresztą wzmiankę o nim znaleźć można tylko w Złotej księdze kolarstwa polskiego, opracowanej przez Bogdana Tuszyńskiego (Polska Oficyna Wydawnicza „BGW ”, Warszawa 1995).
Dopiero książka, wydana w 2000 roku przez poznańskie wydawnictwo „Sorus”, a zatytułowana Kazimierz Nowak. Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931-1936 stała się źródłem poznania niezwykłej podróży tego niezwykłego człowieka. Pamięć o nim przywrócił Łukasz Wierzbicki, który zebrał i opublikował listy i relacje reportażowe, pisane przez Nowaka podczas długiej podróży afrykańskiej.
Kazimierz Nowak urodził się 11 stycznia 1897 roku w Stryju na Podolu. Do Poznania przybył po I wojnie światowej. Tu pracował początkowo w urzędzie pocztowym, a później w towarzystwie ubezpieczeniowym. Był skromnym urzędnikiem, który w wolnych chwilach wsiadał na rower i urządzał sobie bliższe lub dalsze wycieczki po kraju.
Wrażliwy na otaczającą go przyrodę, poznawanych ludzi, dużo wówczas fotografował. W marcu 1922 roku zawarł związek małżeński z Marią Gorcik. W tym samym roku urodziła się im córka Elżbieta, a trzy lata później, w 1925 roku syn Romuald.
Rok 1925 nie był dla Polaków łatwy. Przypomnijmy, że był to okres dewaluacji złotego, bezrobocia, kryzysu. Wówczas to Nowakowie przeprowadzili się do podpoznańskiego Boruszyna, gdzie koszty utrzymania były niższe, a Kazimierz podjął ważną decyzję, dotyczącą zmiany zawodu i wyjazdu z kraju.
Nie wybierał się jednak, jak wielu jego rodaków, do francuskich czy belgijskich kopalń ani za ocean. Na utrzymanie rodziny postanowił zarabiać jako korespondent prasowy i fotograf. Korespondent przedziwny, bowiem dwie podróże po Europie odbył na rowerze. Wówczas to przemierzył Węgry, Austrię, Włochy, Francję, Belgię, Holandię, Grecję, Rumunię i Turcję. Dotarł też do Trypolitanii (dziś Libia) w Afryce Północnej. W 1928 roku wrócił do Polski, bogatszy o wrażenia i doświadczenia.
Przez kolejnych kilka lat podróżował po Polsce, a potem znów wyjechał do Francji. Pisał, nie tylko zarabiając na utrzymanie rodziny – udało mu się też zgromadzić niewielkie oszczędności, dzięki którym mógł przygotowywać się do realizacji swojego wielkiego marzenia – podróży po Afryce.
Tę niezwykłą podróż rozpoczął 4 listopada 1931 roku, udając się autobusem z Boruszyna do Poznania, skąd pociągiem pojechał do Rzymu. Ze sobą wiózł niewielki bagaż, którego najważniejszą częścią był siedmioletni rower. To na nim pokonał odległość z Rzymu do Neapolu, skąd statkiem przeprawił się przez Morze Śródziemne.
W dniu 26 listopada 1931 roku był już w Trypolisie, gdzie rozpoczął realizację swego planu. A był to plan bardzo ambitny – na rowerze zamierzał dotrzeć z Afryki Północnej do oddalonego o tysiące kilometrów południowego krańca Czarnego Kontynentu – Przylądka Igielnego.
Rower wybrał nie dlatego, że był ekscentrykiem, pragnącym zwrócić na siebie uwagę, chcącym pobić jakiś światowy rekord, który mógłby mu zapewnić rozgłos, ale dlatego, że po prostu na inny pojazd nie było go stać. Nie miał za sobą możnych mecenasów – jedynie poznański „Stomil” obiecał zaopatrywać go w opony rowerowe. Warto dodać, że później z tej obietnicy się wywiązał.
Nowak nie podzielał ambicji kolonialnych Ligi Morskiej i Kolonialnej, dlatego nie mógł od niej oczekiwać pomocy. Na siebie i na pozostawioną w kraju rodzinę postanowił zarabiać, pisząc reportaże i robiąc zdjęcia, które przesyłał z afrykańskich dróg do polskich i niemieckich gazet.
Z dewizą: „Gdy ruszysz w drogę, na pewno spotka cię coś ciekawego” wędrował przez puszcze, pustynie i bagniste delty rzek, częściej rower pchając, niż na nim jadąc. Omijał turystyczne szlaki i wielkie miasta w przekonaniu, że są tylko „pewnego rodzaju wystawą, na której znajdzie się tylko to, czym wystawca pragnie przybysza oczarować”.
Samotny podróżnik, poruszający się pośród fantastycznych krajobrazów, poznający nieznanych mu dotąd Tuaregów, egipskich fellachów, dumnych Watussi, żyjących wśród bagien Szilluków, Pigmejów, Burów, Hotentotów, Buszmenów, karłów Babinga, każdy przebyty kilometr, każde spotkanie dokumentował fotografiami i pisanymi na gorąco barwnymi relacjami, wrażeniami, często zapisywanymi na odwrocie fotografii, robionych małoobrazkowym aparatem „Contax”, które potem trafiały do prasy.
W czasie swej wędrówki zatrzymywał się w tubylczych wioskach, gdzie słuchał murzyńskich legend, czasem gościł wśród Polonii i w ośrodkach misyjnych. Do południowego krańca Afryki, czyli Przylądka Igielnego, dotarł w kwietniu 1934 roku. W czasie dwuipółletniej podróży pokonał około 20 tysięcy kilometrów.
Był zmęczony i chory, a jednak nie wsiadł na statek, którym mógłby wrócić do Europy. Mimo powtarzających się ataków malarii, postanowił powtórzyć swą wędrówkę przez Afrykę, która tym razem wiodła z południa na północ przez Kapsztad, Windhoek, Leopoldville, Fort Lamy. Wśród piasków Afryki Południowo-Zachodniej stracił swego wiernego towarzysza – rower , który po prostu się rozsypał.
Wówczas Kazimierz Nowak przesiadł się na konia Rysia, darowanego mu przez mieszkającego w Gumachab Polaka Mieczysława Wiśniewskiego. Od niego kupił też drugiego konia Żbika, którego szybko wymienił go na Cowboya. Ten przez następne 3 tys. kilometrów niósł na swym grzbiecie skromny bagaż podróżnika. Na fazendzie hrabiego Zamoyskiego w Angoli rozstał się ze swymi końmi.
Rwącą i kapryśną rzekę Kassai pokonał na tubylczym czółnie, wykonanym na jego zamówienie i ochrzczonym „Poznań I”. Gdy czółno rozbiło się na katarakcie rzeki Kaveve, znów setki kilometrów wędrował pieszo, by w Lulua nabyć nową tubylczą łódź, nazwaną na cześć małżonki „Maryś”. Samotną żeglugę rzekami Lulua, Kassai i Kongo zakończył we wrześniu 1935 roku w Leopoldville (dziś Kinszasa). Stąd nad jezioro Czad udał się na zreperowanym rowerze. Teraz czekała na niego Sahara.
Władze francuskiej Afryki Ekwatorialnej stanowczo sprzeciwiały się samotnej przeprawie przez pustynię; ze względów bezpieczeństwa radziły polskiemu podróżnikowi dołączenie do jakiejś karawany. Ponieważ Francuzi trwali przy przepisie, że Saharę mogą przemierzać jedynie karawany, zapytał ich: „Czy jeśli kupię jednego wielbłąda, to już będzie karawana?”.
Gdy usłyszał krótkie francuskie „Non!”, odpowiedział: „To w takim razie kupię dwa wielbłądy, najmę poganiacza i stworzę własną karawanę. Wówczas mnie puścicie?”. „Pewnie tak” – przyznali zaskoczeni uporem Polaka Francuzi. I tak kolejnych pięć miesięcy Kazimierz Nowak spędził na grzbiecie dromadera Ueli, na którym dotarł do miasta Uargla, gdzie znów przesiadł się na rower, na którym przemierzył ostatnie tysiąc kilometrów, dzielących go od Algieru.
W wędrówce z południa na północ Afryki często zmieniał środki transportu; podróżował pieszo, rowerem, konno, czółnami czy na wielbłądzie, nie zmieniał jednak swego zwyczaju relacjonowania tego, co widział, co przeżywał i fotografował. W swych relacjach nie epatował czytelnika własnymi przygodami, choć miał ich bez liku, a śmierć niejednokrotnie zaglądała mu w oczy, ale wspominał o nich mimochodem.
Dla dzisiejszego czytelnika reportażowe relacje Kazimierza Nowaka to realistyczny obraz Afryki lat trzydziestych XX wieku – obraz dzikiej i nieokiełznanej jeszcze przyrody i egzotycznych mieszkańców. W tym obrazie nie brakowało ciemniejszych kolorów. Nowak zaskakiwał jak na owe czasy krytycznym stosunkiem do imperialnych obyczajów Europejczyków w Afryce.
Widział zaniedbania w infrastrukturze, opiece zdrowotnej czy oświacie. Sceptycznie oceniał cywilizacyjną rolę Europy. Obco czuł się wśród białych eksploratorów Czarnego Lądu. Dostrzegał ostre różnice między rdzenną ludnością a przybyszami, m.in. pisał: „Osiedla białych ludzi składają się z pięknych will z zadbanymi ogrodami /…/ obok nich znajdują się rezerwaty dla tubylców – skazanych, by zginąć śmiercią głodową.
Anglicy zwą je location, a wyraz ten wymawiają z taką jakąś pogardą, którą trudno powtórzyć. Ludzkie śmietniska, dom wariatów, szpital trędowatych, dożywotnie więzienie /…/”. I chociaż nawet przez moment nie mamy wątpliwości, po czyjej stronie opowiadał się autor relacji z afrykańskiej wędrówki, wszystko, co napisał, utwierdza nas w przekonaniu, że ten wnikliwy i życzliwy rdzennej ludności obserwator nie był obserwatorem bezkrytycznym, o czym świadczy m.in. taka jego uwaga: „Tutejszy Murzyn to duże dziecko. Wystarczy przypatrzeć się, co robią z pieniędzmi w dzień wypłaty. Idą do sklepów i, cokolwiek zobaczą kolorowego, kupują bez specjalnej potrzeby /…/. Żyją w kapanach z chrustu, jak przed wiekami, tak samo jak ich praojcowie nago chodzą, a dziś, gdy warunki się trochę polepszyły, kupują biżuterię kauczukową i trwonią pieniądze”.
Najlepszych referencji reportażom Nowaka udzielił Ryszard Kapuściński, który po przeczytaniu książki Kazimierz Nowak. Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd napisał do wydawcy: „Przejęty jestem lekturą książki /…/ Rewelacyjna to rzecz, którą włączam jako stałą pozycję do swoich wykładów, rozmów, refleksji na temat reportażu zagranicznego; oby zajęła ona stałe miejsce na listach klasyki polskiego reportażu – czego zresztą jestem od tego momentu sam gorącym zwolennikiem”.
W listopadzie 1936 roku Nowak dotarł do Algieru, gdzie napisał m.in.: „Czuję już niesiony przez bryzę zapach Europy, mimo woli jednak nie cieszy mnie w tej chwili zwycięstwo, to jest przebycie dwukrotnie całej Afryki na przestrzeni Trypolis – Kapsztad – Algier”. Po Czarnym Kontynencie podróżował pięć lat, pokonując ponad 40 tysięcy kilometrów. „Tak! Całe pięć lat – długi okres, ale gdy myślę o minionych latach, zdaje mi się, że były one jedynie snem krótkim. Snem o dżungli, o pustyni, o wolności… i gdyby nie te tysiące zdjęć, które zrobiłem w Afryce, może uwierzyłbym nawet, iż był to tylko cudowny sen” – tak podsumował swą wędrówkę.
W Algierze kupił sobie ubranie i bilet na prom do Marsylii, skąd udał się do Beaulie koło St. Etienne, bowiem na dalszą podróż zabrakło mu pieniędzy. Tam przez dwa tygodnie w polskiej kolonii górniczej, gdzie miał znajomych z czasów swej wcześniejszej podróży po Europie, usiłował zarobić na bilet kolejowy do Polski, fotografując górników i sprzedając im zdjęcia, przywiezione z Afryki.
Zebrał tylko na bilet do Paryża, gdzie dzięki pomocy żony i za poręczeniem dyrekcji poznańskiej fabryki opon „Stomil” uzyskał od polskiego konsula pożyczkę w wysokości 750 franków, co pozwoliło mu na powrót do Polski. W nocy z 22 na 23 grudnia przekroczył granicę polsko-niemiecką w Zbąszyniu.
Poznań był już blisko, a tam na peronie dworca czekała na niego rodzina i kilku najbliższych przyjaciół. „Nie stawiano mu bram triumfalnych, gdy wracał, nie wygłaszano mów wielkich, nie wznoszono gromkich wiwatów /…/, bo wrócił cicho, spokojnie, niemal po kryjomu, jak wracać potrafi jedynie prawdziwy bohater” – pisał prof. Tadeusz Perkitny, który w latach 1926-1930 odbył podróż dookoła świata.
Po powrocie do kraju wygłaszał odczyty o swej afrykańskiej podróży m.in. na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz w Wyższej Szkole Handlowej. Z mieszkańcami Poznania spotykał się kilkakrotnie w najnowocześniejszym wówczas kinie „Apollo”, gdzie swe odczyty dopełniał pokazami własnych fotografii, których przywiózł ok. 10 tysięcy.
Do dziś w archiwum rodzinnym Kazimierza Nowaka zachowało się ich ok. 700. Na jednym z takich spotkań mnóstwem pytań zarzucił go dociekliwy chłopiec, siedzący w pierwszym rzędzie, który pytał m.in. o to, czy w Afryce podróżnik znalazł złoto, czy dużo polował i czy przywiózł trofea myśliwskie. Nowak odpowiedział: „Ani złota nie szukałem i trofeów też nie przywiozłem. Polowałem wprawdzie wiele, ale tylko z aparatem fotograficznym. Żal mi bowiem było niszczyć tak wspaniałą afrykańską przyrodę”.
Planował jeszcze napisanie książki o Afryce, chciał wyprawić się do Azji Południowo-Wschodniej, ale żadnego z tych zamierzeń już nie zdołał zrealizować. Dziadek Łukasza Wierzbickiego, człowieka, który przywrócił pamięć o niestrudzonym wędrowcu-reportażyście, bywał w kinie „Apollo” na odczytach Kazimierza Nowaka i zapamiętał go jako człowieka zmęczonego, schorowanego, który poruszał się z trudem, a odczyty wygłaszał na siedząco. W niespełna rok po powrocie do Polski, 13 października 1937 roku Kazimierz Nowak umarł na zapalenie płuc.
Po latach jego dokonania stały się inspiracją dla zapalonych cyklistów-podróżników Pawła Sudoła, Zbyszka Sasa i Jakuba Pająka. To w ich głowach zrodził się pomysł powtórzenia afrykańskiej podróży. W tym celu zorganizowali 90-osobową rowerową sztafetę, której czterej uczestnicy pierwszego etapu 4 listopada 2009 roku o godz. 8.00 wyruszyli z rodzinnej miejscowości Kazimierza Nowaka Boruszyna.
Czterdzieści tysięcy afrykańskich kilometrów uczestnicy sztafety zamierzają pokonać tymi samymi środkami transportu, co Kazimierz Nowak. „Głównie będą to rowery, ale sporo drogi przebędziemy także pieszo – na Ruwenzori we wschodnim Kongo, oraz konno – przez Namibię. Rzekami Kassai i Kongo będziemy podróżować łodziami, a Saharę przejdziemy na wielbłądach” – powiedział Paweł Sudoł.
Rowery wyprawy nie przypominają jednak wysłużonego pojazdu Nowaka. Zostały skonstruowane specjalnie dla potrzeb współczesnej wyprawy, a ich model w hołdzie polskiemu podróżnikowi nazwano „Casimiro Bike”. Celem dwuletniej wyprawy jest nakręcenie filmu dokumentalnego i regularne nadawanie relacji z trasy. Wszystko po to, by, jak mówią jej uczestnicy, popularyzować w świecie postać Kazimierza Nowaka. Trzymajmy za nich kciuki, niecierpliwie czekając na kolejne komunikaty z trasy, nadawane przez TVP 1 w programie „Teleekspress”.
Danuta Meyza-Marušiak