Rok 2010, na którego koniec przypada 15-lecie, wydawanego przez Klub Polski miesięcznika „Monitor Polonijny”, dopiero się rozpoczął i otwarcie przyznaję, że w tych styczniowych dniach bardziej chciałoby mi się zabrać głos w dyskusji o przyszłości tego czasopisma, niż wracać wspomnieniami do jego początków. Ale cóż, wywołana do tablicy przez Redaktor Naczelną odpowiedzieć muszę.
W mojej pamięci ten początek kojarzy się z ogromną tremą, podobną tej, która ogarnęła mnie przed laty na egzaminie z gramatyki języka starocerkiewnosłowiańskiego. Tym razem dopadła mnie, kiedy późną jesienią 1995 roku, zaproszona na posiedzenie Rady Klubu Polskiego, przedstawiałam własną koncepcję przyszłego miesięcznika.
Chciałam, by był on pismem żywym, integrującym środowisko polonijne, a nie jedynie kroniką życia polonijnego, by umacniał także tożsamość narodową i kulturową.
Miały się w nim pojawiać materiały z zakresu historii i kultury polskiej obok tych, informujących o inicjatywach, związanych z gospodarczą, kulturalną czy polityczną współpracą polsko-słowacką. Chciałam, by popularyzował osoby w tę współpracę zaangażowane.
Widziałam w nim miejsce na konkursy, aktywizujące starszych i młodszych czytelników, ale także na niekomentowane informacje z Polski. Zaproponowałam tytuł, opisałam potencjalnego odbiorcę. Mówiłam o wyraźnym podziale ról między wydawcą a redakcją. Chciałam, by w naszym piśmie pojawiały się materiały, pomagające Polakom aktywnie włączać się w życie kraju, który wybrali na swą drugą ojczyznę.
Rada Klubu po naradzie powierzyła mi kierowanie takim czasopismem. I nie mnie dziś oceniać pracę naszego małego zespołu redakcyjnego, który doprowadził „Monitor” do października 1999 roku.
Zaczynaliśmy bardziej niż skromnie; nie mieliśmy ukształtowanego zaplecza autorskiego ani bazy adresowej odbiorców. Długo nie dysponowaliśmy własnym komputerem, dyktafonem, aparatem fotograficznym czy dalekopisem. Mieliśmy natomiast silną wolę, która zresztą na niewiele by się zdała, gdyby nie fakt, że nie byliśmy solistami.
Zachowując niezależność, graliśmy w jednej orkiestrze z wydawcą, czyli Radą Klubu Polskiego. I do dziś zastanawiam się, czy pomoc, którą redakcja otrzymywała w swych początkach od pani Elżbiety Dutkowej, wynikała jedynie z pełnionej przez nią funkcji wiceprzewodniczącej tej Rady. W każdym razie pomoc ta znacznie przekraczała obowiązki, które na siebie wiceprzewodnicząca przyjęła, obejmując swoja funkcję.
W jednej orkiestrze graliśmy również z przedstawicielami polskich central handlowych i z polskimi przedsiębiorcami, działającymi na Słowacji. To oni stali się naszymi mecenasami, a nie sponsorami, to oni bezinteresownie finansowali nagrody dla uczestników naszych pierwszych konkursów.
Dzięki nim mogliśmy także nie tylko numer zerowy, ale też kolejnych sześć numerów „Monitora Polonijnego” rozesłać bezpłatnie w roku 1996 pod ponad 500 adresów Polaków, zamieszkujących na terenie Słowacji. W takiej atmosferze, mimo najrozmaitszych trudności, dobrze nam się pracowało, a bodźcem do pracy była reakcja czytelników, którzy pozytywnie przyjęli „Monitor” i swymi listami utwierdzali nas w przekonaniu, że jesteśmy potrzebni.
W ciągu piętnastu lat „Monitor Polonijny” przeżywał lepsze i gorsze czasy – dojrzał, rozrósł się i nabrał kolorów, stał się godną wizytówką Polonii w Słowacji, z której dziś jego wydawca śmiało może być dumny.
Piętnastolecie czasopisma przypada na czas kryzysu. Wierzę jednak, że ten nie podpisze się negatywnie pod tym piętnastym rocznikiem. Kryzysowi można ulec, ale można też, mobilizując się, stawić mu czoła. Mnie bliższa jest ta druga postawa i wierzę, że bliższa jest ona także wszystkim tym, od których zależy przyszłość „Monitora Polonijnego. Miesięcznika Społeczno-Kulturalnego Polaków w Republice Słowackiej”.
Danuta Meyza-Marušiaková