Fenomen popularności „Czerwonych Gitar”

 WYWIAD MIESIĄCA 

Któż z nas nie zna takich piosenek, jak: „Matura“, „Anna Maria“, „Takie ładne oczy“, „Nie spoczniemy“, „Płoną góry, płoną lasy“, „Dozwolone od lat osiemnastu“, „Nie zadzieraj nosa“, „Biały krzyż“? Na przebojach „Czerwonych Gitar” wyrosło kilka pokoleń.

W ciągu dziesiątek już lat (zespół istnieje od 1965 r.) te piosenki nic nie straciły na aktualności. Obecnie w skład grupy wchodzą: Jerzy Skrzypczyk, Jerzy Kossela, Henryk Zomerski oraz młodzi muzycy –  Mieczysław Wądołowski, Marek Kisieliński, Arkadiusz Wiśniewski.  Z obecnym liderem „Czerwonych Gitar” Jerzym Skrzypczykiem rozmawiałam przed koncertem dla wiedeńskiej Polonii, który odbył się 7 marca.

 

Zespół „Czerwone Gitary” powstał w 1965 roku. W czym tkwi fenomen popularności tej grupy?

Na nasz sukces składa się na pewno parę czynników. Mieliśmy wspaniałych twórców naszych przebojów, przede wszystkim duet Krzysiek Klenczon – Seweryn Krajewski. Poza tym gramy muzykę, nie wzbudzającą kontrowersji i złych emocji. Są przecież grupy, które swój sukces budują na kontrowersjach, tymczasowo wznoszących je na wyżyny popularności.

 

W którym momencie, według Pana, zespół staje się legendą?

To trudne pytanie. Wydaje mi się, że przerwy w istnieniu danej grupy pozwalają na sprawdzenie, czy jest ona legendą, czy też nie. Kiedy następuje come back zespołu i ludzie w dalszym ciągu chodzą na jego koncerty, znają piosenki, śpiewają je, wtedy o tym zespole zaczyna się myśleć w kategoriach legendy – coś jest w tej muzyce, jest wieczna, kolejne pokolenia chcą z nią obcować.

 

Czy okres, kiedy „Czerwone Gitary” zawiesiły działalność, pokazał, że zespół stał się legendą?

Mieliśmy przerwę, trwającą trzy i pół roku. Po tej przerwie pojechaliśmy na koncert do USA, by zagrać dla Polonii. Można powiedzieć, że bez większej próby znaleźliśmy się na scenie. Wtedy okazało się, że kredyt zaufania u publiczności mamy tak duży, iż nie przeszkadzało jej kilka wpadek z naszej strony.

 

A propos wpadki, miał któryś z Panów wpadkę maturalną, podobną do tej z piosenki „Matura“?

Tekst piosenki to fikcja literacka, pomysł autora tekstu.

 

Podpytam jeszcze o inne sprawy – posługując się słowami Waszych piosenek: boicie się myszy?

Nie, chociaż mamy jednego, który, jak zobaczy pająka, to piszczy jak nastolatka. Ale nie powiem, który to z nas.

 

Czy istnieje tajemnicza Anna Maria?

Jak twierdzi autor tekstu, którym jest Artur Dzikowski, rzeczywiście istniała taka pani. Nie będę mówił, kim jest Anna Maria, by nie rozwiać romantycznej nuty, którą jest owiana. A dziś? Kto wie? Ta pani być może ma już 50 czy 60 lat i jest główną księgową? Jeśliby odsłonić wszystkie karty, może prysnąłby czar? Pozostańmy raczej przy wizji młodzieńca, stojącego pod oknem nastolatki.

 

A zadzieracie nosa?

Człowiek, czując się silnym, gdzieś w podświadomości lekko tego nosa zadziera.

 

Czujecie się teraz silni?

Wbrew oczekiwaniom – wyjątkowo. Nie dość, że gramy dla polskiej publiczności w różnych krajach, to w tej chwili skończyliśmy nagrywać płytę w języku niemieckim – 14 piosenek. Był to dla nas karkołomny wyczyn, albowiem, nie znając języka, musieliśmy zaśpiewać tak, by tekst był czytelny dla niemieckiego odbiorcy. Wiadomo, że nasz język niemiecki nigdy nie będzie perfekcyjny, ale, być może w tym jest właśnie nasz urok i to właśnie podoba się Niemcom?

 

Czy piosenki adresowane do niemieckiego odbiorcy to te same utwory, które znamy w języku polskim?

Tak, z wyjątkiem jednego, który w Polsce jeszcze nie zaistniał, a mówi o szalonej nocy.

 

Który okres kariery był czy jest najciekawszy dla zespołu?

„Czerwone Gitary” miały parę takich okresów. Pierwszy to oczywiście ten początkowy. Zdobyliśmy dużą popularność, tłumy na widowni, bardzo duża ilość sprzedanych płyt. Potem nastąpiła stagnacja. Przychodziły nam do głowy pytania, co jeszcze można osiągnąć. Jeszcze jedną złotą płytę? Jeszcze parę setek sympatyków?

Kolejny okres też okazał się ciekawy. Mam na myśli pojawienie się w zespole młodych muzyków. Zaproszenie do „Czerwonych Gitar” młodych chłopaków było posunięciem poniekąd ryzykownym, ponieważ nie wiedzieliśmy, jak odbiorą to nasi fani-rówieśnicy, czyli 60-latkowie. Te obawy okazały się jednak nieuzasadnione.

 

Czego konkretnie Pan się obawiał?

Czerwone Gitary kojarzą się z nestorami polskiej muzyki. Pojawienie się młodych chłopaków w zespole mogło wywołać pytanie: co to za nestor, który ma 26 lat?

 

Z drugiej strony to ogromna szansa dla tych młodych muzyków…

Ci młodzi ludzie przeskoczyli pewien etap, do którego musieliby dochodzić latami. Oni mają zapewnioną widownię, która przychodzi na koncerty „Czerwonych Gitar”.

 

Noszą Was za to na rękach?

Nie, my tego nie wymagamy. To są ludzie, których traktujemy jak równych partnerów. Wychodzimy z założenia, że skoro są w zespole, są ważnymi personami.

 

Według jakiego klucza dobieraliście nowych członków do zespołu?

Założenie było bardzo trudne do zrealizowania, bo najlepiej, żeby muzyk dobrze śpiewał, dobrze grał i dobrze wyglądał. Proszę mi wierzyć, że znalezienie człowieka, który by spełniał te trzy wymogi, jest szalenie trudne.

 

Ale udało się!

Ocena należy do odbiorców naszej muzyki. Ja jestem wymagający i zawsze uważam, że mogłoby być lepiej, ale…

 

Zgodnie z tekstem jednej z Waszych piosenek – „nie spoczniemy“?

No właśnie. Na szczęście są różne gusta. Ja na przykład jestem niezadowolony z interpretacji jednego z kolegów w jednej z piosenek w języku niemieckim, a okazuje się, że szef produkcji z telewizji niemieckiej jest zachwycony jego głosem.

„Czerwone Gitary” mają na swoim koncie największą ilość sprzedanych płyt w historii polskiej fonografii – aż 14 milionów! To powód do dumy, prawda?

Odpowiem bardzo przyziemnie: dobrze by było, gdyby za tą satysfakcją szła jeszcze satysfakcja finansowa. Artysta, który sprzedaje 14 milionów płyt, w warunkach prawdziwego show-bussinesu, to człowiek ustawiony do końca życia. Proszę policzyć chociażby złotówkę od każdego egzemplarza, to z rachunku wynika, że powinniśmy mieć na koncie 14 milionów złotych. W naszym przypadku pozostaje tylko satysfakcja z ilości sprzedanych płyt.

Oczywiście jest to olbrzymia satysfakcja. Ale nieudolność poprzedniego systemu spowodowała, że najwięcej na „Czerwonych Gitarach” zarabiali inni. Wtedy obowiązywały stałe stawki, bez względu na to, czy graliśmy koncert na przykład dla 400 osób, czy dla 4 tysięcy.

 

Ale obecnie, w warunkach wolnorynkowych, sytuacja się pewnie zmieniła?

Wreszcie zarabiamy pieniądze.

 

Doczytałam się w którymś z wywiadów, że „Czerwone Gitary” narzekają na brak zainteresowania ze strony mediów. Czy to prawda?

Istotnie. „Czerwone Gitary” istnieją w mediach, ale nie w opiniotwórczych. Mówiąc o mediach opiniotwórczych, mam na myśli Radio „Zet” i RMF FM. Nie wiadomo, jakimi kryteriami oceny piosenek rządzą się wspominane rozgłośnie radiowe.

Zastanawiające jest to, że na przykład piosenka pt. „Zabiorę cię ze sobą“ w radio Toronto, Nowy Jork czy Chicago, nadających dla amerykańskiej Polonii zajmowała pierwsze miejsce na listach przebojów, podczas gdy w Polsce nie była w ogole nadawana. Dla mnie to niezrozumiałe.

 

Denerwuje to Pana?

Ten, kto jest na świeczniku, musi bardzo uważać. My oczywiście nie jesteśmy zespołem, który pokazuje tyłki na scenie, ale media mogą wystawić opinię artyście, kreując go i pokazując jakieś niestworzone historie na jego temat.

My jesteśmy na obrzeżach zainteresowania. Możemy sobie więc jedynie zadać pytanie, co jest lepsze: być na pierwszych stronach gazet i grać cztery koncerty rocznie, czy – tak jak to jest w naszym przypadku – nie istnieć w mediach, ale grać około 90 koncertów rocznie?

 

Od 1997 roku Seweryn Krajewski nie jest już członkiem zespołu. Czy to już zupełnie zamknięty rozdział w historii grupy?

Uważam, że tak. Wszystkie próby, idące w kierunku zjednoczenia naszego zespołu, a takie były podejmowane z okazji każdego jubileuszu, spaliły na panewce.

 

Na czym polegał konflikt? Sprawa oparła się przecież o sąd?

Seweryn podał nas do sądu, ponieważ uzurpował sobie prawo do nazwy zespołu. Wyrok sądu był jednak na naszą korzyść, bowiem ktoś, kto nie zakładał zespołu i nie był jego członkiem od początku, nie może mieć prawa do używania nazwy grupy.

 

Ale, chyba przyzna Pan, że wielu ludziom „Czerwone Gitary” kojarzą się właśnie z Sewerynem Krajewskim?

Oczywiście, że tak. Nic dziwnego, bo Seweryn to był przystojny chłopak, piszący ładne piosenki. On spełniał te warunki, o których wcześniej mówiłem: wyglądał, śpiewał i grał! Trzy w jednym.

 

Jak Pan ocenia fakt, że młodzi wykonawcy sięgają po piosenki „Czerwonych Gitar”?

Jeżeli młody artysta wykonuje piosenki naszego zespołu, to oznacza, że ta piosenka została doceniona.

Małgorzata Wojcieszyńska, Wiedeń
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 4/2009

 

Autorka składa podziękowanie panu Piotrowi Szulikowi ze Stowarzyszenia „Polonez” za umożliwienie przeprowadzenia wywiadu przed koncertem zespołu. Koncert zorganizowany dla wiedeńskiej Polonii odbył się z okazji 20-lecia Stowarzyszenia „Polonez”.