W objęciach miłości

 CO U NICH SŁYCHAĆ? 

Historia miłości, okazanej przygarniętej przez polskie małżeństwo z Zaolzia dziewczynce, o której dowiedziałam się w bliższej rozmowie z Beatrice Kołatkovą podczas jednego ze spotkań polonijnych, wywarła na mnie tak duże wrażenie, że jej bohaterów postanowiłam odwiedzić w Trenczynie, gdzie obecnie mieszkają.

 

Jak rozbitek na wyspie

Wyobraź sobie, że znajdujesz się na statku, który tonie. Po kolei pozbywasz się swoich ulubionych rzeczy, do których jesteś przywiązany. A kiedy już jako rozbitek znajdziesz się sam na wyspie i przygarnie cię jakaś rodzina, w której wszystko jest dla ciebie nowe i obce, to jak się będziesz czuć?

Ta gra psychologiczna pozwoliła Beacie zrozumieć, jak czuje się Marysia, nad którą wraz z mężem sprawują opiekę od maja 2005 roku. Kiedy ich syn miał 19 lat, stwierdzili, że chcieliby mieć kolejne dziecko, ale, niestety, Beata poroniła i w przeciągu dwóch lat przeszła pięć operacji. „Nie byłam najmłodsza, ale nie byłam też stara, mieliśmy odpowiednie warunki mieszkaniowe i chciałam mieć jeszcze jedno dziecko – wyznaje Beata. – Po długich rozmowach zdecydowaliśmy z mężem, że weźmiemy dziecko z domu dziecka“.

Państwo Kołatkowie przeszli wszystkie konieczne procedury przygotowawcze i rozpoczęli poszukiwania dziecka, któremu mogliby zapewnić i miłość, i dom. Nie było to łatwe, bo choć dzieci w domach dziecka jest sporo, to jednak często ich biologiczni rodzice nie godzą się na adopcję. „Kiedy weszliśmy do jednego z domów dziecka, zobaczyłam małą, wtedy dwuletnią dziewczynkę – opowiada moja rozmówczyni. –

Była strasznie wychudzona, miała króciutkie włosy, odstające uszy i wytrzeszczone oczy, a na dodatek schowała się przed nami pod stołem“. Ale jej zachowanie nie zniechęciło Beaty, wręcz przeciwnie – czuła, że ta dziewczynka zostanie ich córką. Przez kolejne miesiące odwiedzali ją w ośrodku i przechodzili swoistą drogę przez mękę, załatwiając formalności adopcyjne.

 

Budzenie uczuć

W Trenczynie drzwi domu otwiera nam urocza, odświętnie ubrana 6-letnia dziewczynka. Zagaduje nas, pokazuje swoje zabawki, uśmiecha się. „Na początku prawie w ogóle nie mówiła – zaczyna swoją opowieść Beata. – Jej słownictwo ograniczało się do dwóch wyrazów: deti i havko“. Okazało się też, że dziewczynka, owszem, nauczona była porządku, ale w ogóle nie znała świata poza ośrodkiem i znajdującym się nieopodal ogrodem.

W nowej rodzinie wszystko było dla niej zupełnie nowe: wyjście na ulicę, do sklepu, między ludzi. Na początku w ogóle nie okazywała uczuć, ani złości, ani miłości, ani nawet bólu. „Kiedy ją po raz pierwszy przytuliłam i zaczęłam głaskać, była zaskoczona – wspomina Beata. – Nie wiedziała, jak ma się zachować, ale spodobało jej się to do tego stopnia, że w ten sposób godzinami spędzałyśmy dni – ona kładła się na mnie, a ja ją głaskałam“.

Dopiero po trzech miesiącach po raz pierwszy się rozpłakała, kiedy potknęła się i upadła. „Dla dziecka to były ból i łzy, a dla nas dobry znak, że nasza córka w końcu się odblokowała“ – ocenia moja rozmówczyni.

 

Diagnoza

Kilka dni po przybyciu Marysi do domu państwa Kołatków, otrzymali oni jej kartę zdrowia. Okazało się, że dziecko jest opóźnione w rozwoju, cierpi na celiakię i inne choroby. „Nikt nam tego wcześniej nie powiedział. Nie jestem psychologiem, ale po przeczytaniu diagnozy postanowiłam, że się nie poddam, i walczyłam o dziecko“ – wyznaje Beata.

Bronią w tej walce okazała się miłość. Nowi rodzice dowiedzieli się też, że biologiczna matka zostawiała dziewczynkę bez żadnej opieki nawet na kilka dni. Rozpoczęły się spotkania u psychologów i … dużo wspólnie spędzanego czasu. Beata wraz z Marysią sporo podróżowały – wybrały się nawet pociągiem na Sycylię, ale dopiero pobyt w Egipcie najlepiej wpłynął na stan zdrowia dziewczynki, która w końcu zaczęła jeść i coraz lepiej sypiać.

„Majka tak się do mnie przywiązała, że nie odstępowała mnie na krok – opisuje Beata. – Kiedyś, obawiając się, abym rano nie wyszła z domu bez niej, całą noc spała z moimi butami“.

Spełnienie

Beata czuje się osobą spełnioną. Marzy o szczęśliwej przyszłości dla swoich dzieci. Na co dzień pracuje na słowackiej kolei, zaocznie studiuje ekonomię i zarządzanie. Jej artystyczna dusza znajduje odzwierciedlenie w jej wierszach. W przyszłym roku planuje wydanie drugiego tomiku poezji.

Najczęściej pisze w języku polskim, co jest wyrazem tęsknoty za ojczyzną. Bo, choć urodziła się w Karwinie na Śląsku, po czeskiej stronie, to przez rodziców była wychowywana w polskim duchu. „Polska była dla mnie na wyciągnięcie ręki, bowiem za naszą działką przebiegała granica – opisuje. – W domu mówiło się po naszymu, a w Polsce mieszkało rodzeństwo mojego taty“.

Życie codzienne Beaty kręci się głównie wokół małej Majki. Dziś dziewczynka ma 6 lat i w ciągu prawie 4 lat bycia córką państwa Kołatków, udało się jej w znacznym stopniu nadrobić opóźnienia względem swoich rówieśników. Rodzice są z niej dumni, a kiedy wspólnie oglądają rodzinne zdjęcia, widzą podobieństwo fizyczne między Majką a starszym synem, kiedy ten był w jej wieku.

„Mój mąż nawet się śmieje, że po mnie odziedziczyła płytki sen, a po całej rodzinie upór“ – mówi z uśmiechem Beata. Spytana, czy jeszcze raz zdecydowałaby się na wzięcie pod opiekę malucha z domu dziecka i czy zachęcałaby inne rodziny do podobnej decyzji, jednoznacznie odpowiada: „Już zachęciłam pewną znajomą i obecnie cała jej rodzina czeka na chłopczyka z domu dziecka”. Po czym dodaje: „Majka często wyznaje nam miłość i głaszcze nas, a dla takich chwil warto żyć!“.

Ich dom zmienił się zupełnie, od kiedy pojawiła się w nim mała osóbka. Właśnie przygotowują się do świąt, które są ogromnym przeżyciem zwłaszcza dla małych dzieci. „Majka, pewnie jak co roku, poprosi mnie, bym nie zapomniała zostawić uchylonych drzwi balkonowych, by Jezusek mógł podrzucić prezenty pod choinkę“ – zdradza Beata.

Małgorzata Wojcieszyńska, Trenczyn
Zdjęcie: Stano Stehlik

MP 12/2008