Iwan Komarenko – „maszynista estradowy”

 WYWIAD MIESIĄCA 

Występ Iwana Komarenki zgromadził jego fanów w wiedeńskim klubie „Utopia“. Artysta wraz z grupą taneczno-wokalną wykonał swoje najbardziej znane utwory, między innymi „Jej czarne oczy“. Przed występem udzielił wywiadu dla naszego miesięcznika. Okazał się miłym, uprzejmym rozmówcą, nie obawiającym się żadnych pytań. Na wstępie zaproponował, by zwracać się do niego po imieniu.

 

Dlaczego zdecydowałeś się na przyjazd do Polski? Mogłeś przecież wybrać zupełnie inny kraj.

Przyjechałem do Częstochowy na spotkanie z Papieżem. Byłem tam zaledwie tydzień, a jeszcze przed opuszczeniem Polski, marzyłem o powrocie do niej.

 

Nigdy Cię nie ciągnęło, aby wyjechać na Zachód?

Kiedyś mnie ciągnęło, to było 15 lat temu. Dla mnie Polska wtedy była Zachodem.

 

Czujesz się w Polsce jak w domu?

Zdecydowanie tak.

 

Jak Cię przyjęli Polacy?

Trafiłem na dobrych ludzi. Moje pierwsze wrażenia były pozytywne, a to się liczy.

 

Jak Cię odbierają Polacy? Czy patrzą na Ciebie przez pryzmat stereotypów, że Rosjanin, to znaczy pije wódkę?

Na początku musiałem to prostować, teraz już nie. Obecnie różne osoby podchodzą do mnie po koncertach i mówią wprost, że dzięki mnie inaczej postrzegają Rosjan.

 

Zdarzyło się, że ktoś Cię krytykował za rosyjski akcent?

Na początku w wytwórniach płytowych, gdzie oferowałem moją piosenkę „Jej czarne oczy“, mówili mi, że nigdy nie zrobię kariery, bo mam kiepski akcent, a ponadto, według nich, piosenka była do niczego. Przezwyciężyło we mnie przekonanie, że fachowcy od show-businessu nie mają racji.

 

O czym marzyłeś, jadąc do Polski?

Chciałem się tu zakorzenić, znaleźć przyjaciół, pracę – po prostu prowadzić normalne życie. W moich najśmielszych marzeniach nie myślałem, że uda mi się osiągnąć to, co osiągnąłem.

 

Miałeś być maszynistą. Czy z tym zawodem wiązałeś swoje nadzieje z Polską?

Nie, te marzenia porzuciłem, kiedy podjąłem naukę w szkole muzycznej, czyli jeszcze w Rosji. Chciałem się dostać na wydział wokalny, ale ponieważ wtedy przechodziłem mutację, przyjęto mnie na wydział instrumentów dętych, gdzie rozpocząłem naukę gry na trąbce. Potem zaczęła się moja przygoda z zespołem „Metronom”, z którym koncertowałem na dyskotekach.

 

Co zatem chciałeś robić w Polsce?

Chciałem znaleźć dobrą pracę.

 

Co znaczy „dobrą pracę”?

Ja studiowałem polonistykę!

 

Wiem. A zatem?

Myślałem o pracy tłumacza albo przewodnika turystów rosyjskojęzycznych. Myśl o śpiewaniu zarzuciłem, ponieważ przez kilka lat miałem problemy ze zdrowiem – nie mogłem w ogóle śpiewać, dlatego szukałem czegoś zastępczego. Kiedy powróciłem do formy wokalnej, zacząłem działać na scenie. Po ukończeniu studiów polonistycznych uczyłem się w trzyletnim studium przy szkole muzycznej w Warszawie na wydziale piosenki estradowej.

 

Takie studium jednakże nie daje gwarancji zostania gwiazdą estrady. Można powiedzieć, że miałeś dużo szczęścia. Co trzeba mieć w sobie, by z potencjalnego maszynisty stać się gwiazdą i to w obcym kraju?

Nie twierdzę, że zawód maszynisty jest zły. Nawet marzyłem o tym, że siadam za sterem lokomotywy, otwieram okno i śpiewam.

 

A jeździłeś kiedyś lokomotywą?

Nigdy. Gdybym miał poradzić jakiemuś maszyniście, jak stać się gwiazdą piosenki, to powiedziałbym mu, że powinien mieć zdolności muzyczne i dobry głos.

 

Jak należy pomagać szczęściu?

Trzeba mieć wiarę w siebie, w to, co się robi, i odwagę.

 

Jesteś odważny?

Tak. To, że wyemigrowałem do obcego kraju, mając 16 lat, to jest odwaga!

 

Przeskoczyłeś dwa progi – z pozycji maszynisty na estradę i ze swojego kraju do Polski.

Trzeba być odważnym, bo szczęście trzeba łapać. Po rosyjsku mówi się ptica szcziastia, czyli trzeba umieć złapać ptaka szczęścia.

 

Złapałeś go i mocno trzymasz?

Tak. Nie znęcam się nad nim, bo ptaki lubią wolność, podobnie jak ja. Jakoś sobie współpracujemy. Ten ptak szczęścia może też szybko odlecieć, wystarczy, że człowiekowi po jakimś czasie uderzy woda sodowa do głowy.

 

Nie uderzyła Ci?

Wydaje mi się, że nie. Miałem bardzo trudne dzieciństwo, przeszedłem ciężką drogę, nikt mi nic nie dał, a ci, którzy mi pomogli, to zwykli, prości ludzie.

 

Występowałeś w polskich serialach, zaproszono Cię do programu „Taniec z gwiazdami“, w którym zająłeś drugie miejsce. Czujesz się gwiazdą?

Wydaje mi się, ze definicja gwiazdy kryje w sobie negatywne zabarwienie. Na scenie trzeba być gwiazdą, trzeba świecić, zwracać na siebie uwagę – i tam nią jestem, ale w życiu prywatnym – nie.

 

Jak odbierasz słowa krytyki, że muzyka, którą wykonujesz, graniczy z kiczem?

Wiem, że jestem potrzebny, czego dowodem są fani, przychodzący na moje koncerty. Krytyka też jest potrzebna, bo, patrząc tak po ludzku, krytycy muszą z czegoś żyć. To jest ich zawód. Cieszę się, że mnie krytykują, bo to też człowieka napędza.

 

Wychodzisz więc z założenia, że jakkolwiek, byleby mówili?

Nie jakkolwiek, bo przecież rozbieranie się, pokazywanie pupy, byleby mówili, to nie mój styl.

 

A jednak o Tobie właśnie mówili w tym kontekście, kiedy pojawiły się Twoje roznegliżowane zdjęcia!

To był akurat przypadek. Są osoby, które bardzo mocno prowokują, bo chcą, by o nich mówiono za wszelką cenę. Ja nie chcę w ten sposób zwracać na siebie uwagi.

 

Ale oglądałam program Kuby Wojewódzkiego, którego byłeś gościem, a który dosyć mocno Cię zaatakował właśnie za to, że robisz wszystko, by być zauważonym.

Kuba nie byłby Kubą, gdyby nie atakował.

 

Są osoby, które posiłkują się brukowcami, by zwrócić na siebie uwagę. Należysz do nich?

Nie. Współpracuję z niektórymi dziennikarzami, którzy czasami dzwonią do mnie z pytaniem, co u mnie nowego. Informuję ich na przykład, że byłem w Nicei i spotkałem się z Nastią, która zainspirowała mnie do napisania piosenki „Jej czarne oczy“. Ale co w tym złego? Chcą materiałów, by o mnie pisać, więc je mają, jeśli rzeczywiście coś ciekawego się u mnie wydarzy. Nie robię tego za wszelką cenę!

 

Wystąpiłeś na festiwalu Eurowizji jako reprezentant Polski. Czym był dla Ciebie ten występ?

Dużym doświadczeniem i „kopniakiem“ inspiracji. Zająłem 11. miejsce, czyli całkiem niezłe.


W którymś z wywiadów powiedziałeś, że odczuwasz satysfakcję, wiedząc, że podczas słuchania Twojej muzyki ludzie się zakochują. Naprawdę ona tak działa?

Jeśli moje utwory wpisują się w biografie słuchaczy, czyli ktoś się zakochuje, ktoś inny płodzi dzieci, słuchając mojej muzyki, to według mnie jest to sukces. W ten sposób moje piosenki stają się nieodłączną częścią życia moich fanów.

 

Często się mówi, że urodziwe kobiety mają trudniej, bo muszą udowadniać, że nie tylko są piękne, ale i mądre. Jak to jest w Twoim przypadku?

Hm, jak ktoś zaczyna mi sugerować, że piękno idzie w parze z głupotą, wtedy mówię, że skończyłem polonistykę. Wiem, że w ludzkich głowach pokutuje taki stereotyp myślenia, że piękny, to znaczy głupi.

 

Bronisz się przed tym?

Nie, czekam na moment, kiedy tak myślący człowiek zmieni o mnie zdanie, może pod wpływem rozmowy ze mną, może przekona go do mnie moja muzyka, może przeczyta ze mną wywiad. Nie narzucam się. Na tym polega mądrość.

 

Polska to Twój ostatni przystanek? Planujesz podbój innych krajów?

Mam tylko jedno życie. Nie wiem, czy by mi starczyło sił, by w innym kraju układać sobie karierę od nowa. Cenię to, co już ma – to jest mój majątek.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Mariusz Michalski

MP 7-8/2008

 

Autorka wywiadu składa podziękowanie panu Tomaszowi Matuszewskiemu za umówienie spotkania z artystą.