WYWIAD MIESIĄCA
Kiedy na zaproszenie Instytutu Polskiego do Bratysławy przybył Andrzej Stasiuk, jeden z najbardziej cenionych polskich pisarzy, nie mogłam się z nim nie spotkać. Podczas rozmowy przekonałam się, że jego fascynacja południem Europy, w tym również Słowacją, opisywana w utworach, jest autentyczna. Ten oryginalny pisarz i niekonwencjonalny człowiek potrafi zachwycić nie tylko za pośrednictwem swoich książek.
Rok temu po raz pierwszy byłam w Medzilaborcach. Wyskoczyłam wówczas do Polski na zakupy. Wróciłam m.in. z „Polityką“, w której przeczytałam Pański artykuł właśnie na temat tej części Słowacji. Zaciekawiło mnie to Pańskie świeże spojrzenie.
Mieszkam tuż przy granicy polsko-słowackiej, od Słowacji dzieli mnie 10 kilometrów, więc wschodnią jej część znam bardzo dobrze. Chyba jednak nie mam świeżego spojrzenia na ten region. Świeże spojrzenie mogę mieć na Bratysławę.
Dlaczego? Jest Pan w Bratysławie po raz pierwszy?
Drugi.
Często odwiedza Pan wschodnią Słowację?
Bardzo często. Czasami robię sobie piesze, długie wycieczki, by wylądować tam na chwilę.
Mówi Pan „na chwilę”. Ale czy niektóre rzeczy, które właśnie w tej „chwili” zachwycają, po jakimś czasie nie zaczynają denerwować? Choćby pikantna kiełbasa, której smakiem zachwycał się Pan we wspominanym wcześniej artykule?
Nie mógłbym jej jeść codziennie.
No właśnie.
Myślę jednak, że Słowacja to zdecydowanie najbliższy mi kraj. Śmiałem się nawet, że to moja druga ojczyzna.
To, co Pan opisał jako coś barwnego, atrakcyjnego, na co dzień przecież może być uciążliwe. Według mnie Pańskie spojrzenie na wschodni zakątek Słowacji jest świeże, bo jest to spojrzenie kogoś, kto tu przyjeżdża na chwilę. A może rzeczywiście pokochał Pan Słowację ze wszystkimi jej zaletami i wadami?
Wiem, że jednym z najdramatyczniejszych problemów jest kwestia mniejszości romskiej. Wyobrażam sobie, co oznacza ta mniejszość, która jest coraz większa, obca kulturowo, która nie chce się asymilować. Ma do tego prawo. Wiem, że to jest jeden z poważnych słowackich problemów, który będzie rósł. Na jego rozwiązanie nie ma kompletnie żadnego pomysłu, ani europejskiego, ani słowackiego.
Ja też nigdy nie podejmowałem próby jego rozwiązania. Nie mogę zajmować się romską problematyką w aspekcie socjologicznym, ale mogę o niej pisać, co jest fascynujące, niesamowite. Ale czy chciałbym mieszkać w sąsiedztwie osiedla cygańskiego? Nie wiem. Wiem jednak, że Romowie mają prawo mieszkać w swoich osiedlach i w jakimś sensie tej sprawy nie da się rozwiązać.
Pisał Pan bardzo ciepło o Słowacji, mówi Pan, że to najbliższy mu kraj. Skąd to zainteresowanie? Wiem, że Ukrainą zainteresował Pana przyjaciel – pisarz Jurij Andruchowycz. Czy na Słowacji ma Pan też takich przyjaciół, którzy pokazują Panu ten kraj?
Odkrywam sam „swoje“ zakamarki Słowacji, choć oczywiście mam znajomych w sklepach, restauracjach, do których chodzę. Moja pierwsza podróż zagraniczna była właśnie na Słowację. I to dosyć późno, bo chyba w 1992 lub 1993 roku.
Pierwsza miłość?
Coś w tym stylu.
Przyjechał Pan do Bratysławy, by promować swoją książkę „Opowieści galicyjskie“, która właśnie ukazała się w słowackim tłumaczeniu. Nieodłączną częścią promocji są spotkania z czytelnikami. Lubi Pan tę formę swojej pracy?
Nie interesuje mnie, jak moje książki oceniają czytelnicy.
To dla kogo Pan pisze?
Dla siebie.
Żeby potem czytać?
Nie, nie czytam swoich książek. Piszę dla przyjemności pisania.
Ale musi Pan dbać o powodzenie swojego wydawnictwa, czyli liczyć się z czytelnikiem.
Pisanie książek i prowadzenie wydawnictwa to zupełnie różne rzeczy. Wydawnictwem bardziej zajmuje się moja żona. Liczę się z czytelnikiem bardziej pod kątem innych autorów, których książki wydajemy.
Czy to znaczy, że spotkania z czytelnikami są złem koniecznym?
Mam pewną tremą przed takimi spotkaniami, szczególnie kiedy są to spotkania z młodzieżą, która jest bardzo oczytana i zadaje szereg skomplikowanych pytań. To jest wyzwanie. Fascynujące są spotkania z ludźmi z małych miejscowości, dla których spotkanie z pisarzem to swego rodzaju święto. Ci ludzie zadają pytania, które pytaniami wcale nie są – oni opowiadają historie swojego życia.
Jednak Pan się z nimi liczy.
To gra aktorska.
A jakie są spotkania z czytelnikami w innych krajach?
Największe doświadczenia mam z czytelnikami niemieckimi. Niemców wszystko ciekawi, są bardzo dociekliwi. A ja staram się odwalać robotę cywilizacyjną, informując ich, że w Polsce też żyją ludzie. W oczach Niemców Polska to inna strefa cywilizacyjna, trochę spóźniona.
W książce „Dojczland“ opisał Pan uprzedzenia Polaków do Niemców i odwrotnie. Czy obserwuje Pan jakieś uprzedzenia do Słowaków?
Powiem Pani szczerze, że Słowacy nie istnieją w świadomości Polaków. Do tej pory jeździ się w „czeskie” Tatry! Czasami, będąc na Słowacji, obserwuję postawy wyższościowe Polaków. Nie wiem, czy Pani zauważyła, że Polacy za granicą nie mówią, ale ryczą, tak jak Niemcy w Polsce. Kiedy przyjeżdżam do Niemiec, okazuje się, że ci sami Niemcy w swoim kraju potrafią mówić po cichu.
Czytając Pańskie książki, można odnieść wrażenie, że jest Pan rzecznikiem, obrońcą tej „gorszej“ Europy. Czy ona tego potrzebuje?
To nie obrona, literatura nie musi się opowiadać po którejkolwiek ze stron. Ludzie często zakładają, że jestem antyzachodni i wręcz za skandal uważają, że nie uwzględniam w moich książkach Europy Zachodniej. To że Zachód mnie po prostu nie interesuje, jest dla niektórych niewyobrażalne.
Czytałam Pańską wypowiedź, pewnie żartobliwą, że nie potrafiłby Pan się zachować na głównej ulicy Paryża, więc dlatego podróżuje Pan do krajów uboższych.
To prowokacja. W tej chwili wszyscy zachowują się w dużych miastach całej Europy tak samo. Ostatnio podróżowałem przez trzy kraje do Szwajcarii i po raz pierwszy dotarło do mnie to, że wszędzie są takie same sklepy, te same towary. Niedługo będzie wszędzie tak samo.
Szkoda?
Pewnie szkoda. Ale kiedyś Europa była jednolita, klasztory były takie same, obowiązywała łacina. Pewnie szkoda, ale ciekawe jest też to, że próbuje się zintegrować tak różne, zupełnie nieprzystawalne społeczeństwa.
Jak według Pana obserwacji reagują na to ludzie z byłych krajów komunistycznych?
Zajmujące jest to, że oni wszyscy stają się coraz bardziej europejscy, próbują się jakby wyzbyć swojej przeszłości.
Co Pan – miłośnik Bałkanów – myśli na temat niepodległości Kosowa?
Co ja mogę myśleć? Nie znam się na polityce. Dla Kosowian to radość, że Kosowo jest niepodległe, ale za chwilę ci z Macedonii, i ci z Czarnogóry też będą chcieli niepodległości. I może być kolejne piekło. Utworzenie państwa kosowskiego nie było dobrym rozwiązaniem. W ogóle Bałkany nie są dobrym rozwiązaniem. Ale może tak ma być? Żeby Europa nie zasnęła? Może Bałkany muszą od czasu do czasu przypominać o tym, że człowieczeństwo to nie tylko zgoda, nie tylko wzajemna afirmacja, ale to też wzajemna niechęć. To, co się tam dzieje, podyktowane jest potrzebą wolności. Każdy chce być wolny. Cała Europa. Każdy chce być u siebie.
Mówi Pan, że nie zna się na polityce. A ta polska Pana interesuje? Czytuję czasami Pańskie opinie na jej temat.
Czasami z jakichś zachodnich gazet proszą mnie o komentarz. Kocham polską politykę za jej teatralny wymiar, błazeński, karnawałowy.
Nie denerwuje to Pana?
Nie.
Czy to oznacza, że jest Pan bardzo tolerancyjny? Pana zachwyca to, czego ludzie nie lubią albo czego obawiają się w tych krajach, które Pan odwiedza!
Nasze przekonanie, że polityka jest superważna, w takich krajach jak Polska jest wyjątkowo mylne i sprzyja tylko politykom. Oni zajmują tak wiele miejsca w naszej świadomości. To odwrócenie ról: w tej chwili demokratyczny lud jest suwerenem, a politycy spełniają rolę błaznów.
Oni nas zabawiają cały czas. Nie zajmują się sterowaniem państwem, jego gospodarką, bo to są takie dosyć trudne do zepsucia mechanizmy. Oni mają odgrywać spektakl! I dlatego PiS-owcy byli cudowni. To był taki pokaz! A Jędrek Lepper? To przecież kość z kości, krew z krwi polskości plebejskiej. Ja kochałem Leppera! A ta historia, jak z chama król powstał!
W zagranicznych podróżach nie dopytują Pana, o co chodzi w polskiej polityce?
Ale ja o tym mówię otwarcie: co wy macie za polityków, jeśli was nie bawią? Kiedy odwiedzili mnie znajomi ze Skandynawii, po obejrzeniu wiadomości pytali mnie, dlaczego u nas dzieje się w ciągu jednego dnia tyle, co u nich w ciągu roku. Opowiedziałem im o teatralnym wymiarze polityki. Kaczyńscy, co by o nich nie mówić, odgrywali dramat na miarę Szekspira. Takie emocje! Takie kompleksy! Można było patrzeć na nich godzinami. Nie jako na polityków, ale na przedstawicieli narodu. Fajnie ucieleśniali Polskę. Nie całą oczywiście, ale jakąś jej część.
Skoro obnażał Pan kompleksy Polaków względem Niemców, to czy nie zechce Pan w którejś książce obnażyć tych polskich kompleksów?
Nie, to nie jest aż tak ważna sprawa. Politycy zabierają nam wielką przestrzeń publiczną, próbują odebrać nam zbyt dużo czasu. W sumie takie miernoty… W sensie wielkości ludzkiej nie ma tu nic ciekawego. Powieść polityczna? Broń Boże! Szkoda czasu, są ciekawsze tematy dla pisarza.
Jakie? O czym Pan teraz pisze?
O facetach pod pięćdziesiątkę, którzy jeżdżą starą furgonetką po „tej“ części Europy, handlują używanymi ubraniami, aby przetrwać. Próbują walczyć, ale słabo im to idzie. Gdzie nie pojadą z używaną odzieżą, tam okazuje się, że chińska jest tańsza. To opowieść o starzejących się mężczyznach z „tych“ stron. Będzie tam też miłość. Do słowackiej bileterki.
Romki?
Nie wiadomo, nie wiadomo… To trochę dziwna dziewczyna. Zauwazyłem taką w wesołym miasteczku, które regularnie odwiedza moje strony. To będzie dosyć skomplikowana historia.
Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: autorka
MP 6/2008
Andrzej Stasiuk (ur. 1960 w Warszawie) – polski pisarz, poeta, publicysta, eseista, dramaturg. Szkoły średniej nie ukończył. Półtora roku spędził w więzieniu za odmowę odbycia zasadniczej służby wojskowej. Obecnie mieszka w małej miejscowości w Beskidzie Niskim, gdzie wraz z żoną Moniką zajmuje się prowadzeniem wydawnictwa „ Czarne”, specjalizującego się w popularyzacji literatury środkowoeuropejskiej.
Jego pierwsze opowiadania, oparte na doświadczeniach więziennych, zatytułowane „Mury Hebronu“, wydane zostały w 1992 roku. W 1993 roku opublikowano jego kolejne opowiadanie pt. „Biały kruk“, a później tom wierszy, noszący tytuł „Wiersze miłosne i inne“. Dziś Andrzej Stasiuk jest jednym z najpopularniejszych pisarzy młodego pokolenia. W 1995 roku opublikował „Opowieści galicyjskie“, a rok później „Przez rzekę“.
Jest laureatem wielu nagród, m.in. Fundacji Kultury (1994), Fundacji im. Kościelskich (1995), im. S. B. Lindego (2002). Kilkakrotnie zyskał nominację do literackiej nagrody Nike, którą otrzymał w 2005 r. za opowiadania „Jadąc do Babadag“. W roku 2007 uzyskał nagrodę im. Arkadego Fiedlera Bursztynowy Motyl za „Fado”. Jest także autorem licznych felietonów prasowych, zamieszczanych m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, „Tytule” „OZONie”, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”.