że nie jestem wielbłądem”
WYWIAD MIESIĄCA
W ostatnią sobotę karnawału w wiedeńskim „Museumsquartier” bawiła Polaków Mandaryna – królowa polskiego dance. W ten sobotni wieczór pod sceną zebrał się spory tłum jej fanów. W oczekiwaniu na nią nie tracili czasu, przeginali się w rytm muzyki, płynącej z głośników – znanych przebojów światowych i polskich.
Atmosfera była iście karnawałowa. Około godz. 23.00 tłum zaczął napierać na scenę coraz bardziej, nie mogąc doczekać się występu Mandaryny, która w końcu pojawiła się wraz z trzyosobowym zespołem tanecznym. Godzinę wcześniej w garderobie udało mi się z nią porozmawiać. Już na początku poprosiła mnie, żebym zwracała się do niej po imieniu. Podczas spotkania pokazała mi kreacje, w których miała wystąpić na scenie, i pochwaliła się nową fryzurą – doklejanymi włosami.
Jak się czujesz jako idol młodych ludzi? Jesteś matką i wiesz, że to olbrzymia odpowiedzialność być wzorem dla młodych.
To prawda, ale bardzo się cieszę, że młodzi ludzie mnie zaakceptowali. To fantastyczne, kiedy czujesz, że jesteś komuś potrzebny, że dobrze się bawią przy tym, co robisz. Bardzo kocham ludzi i wiele się od nich uczę. Naprawdę słucham swoich fanów, bo czasem, nawet nieświadomie, dają mi wskazówki, jak postępować w życiu. To taka obopólna nauka, kiedy i jedna, i druga strona czerpią coś dla siebie. Chciałabym, żeby moi fani naśladowali mnie w tym, co we mnie najfajniejsze.
Co, według Ciebie, jest w Tobie warte naśladowania?
To jest bardzo trudne pytanie, to jakby wymienianie swoich zalet. Staram się być po prostu dobrym człowiekiem, nie lubię obłudy, kłamstwa. Najważniejsze jest bycie silnym i dążenie do tego, o czym człowiek marzy. Jestem przykładem tego, że marzenia się spełniają.
Co było Twoim największym marzeniem?
W miarę dorastania moje marzenia posuwały się o krok do przodu. Kiedy byłam małą dziewczynką, marzyłam o tym, żeby zacząć tańczyć. Potem, jak zaczęłam tańczyć, marzyłam o tym, żeby startować w zawodach i wygrywać. I tak to się wszystko działo. Potem chciałam być w zespole, który jest popularny, później chciałam robić własną karierę. I to są poprzeczki stawiane w miarę dojrzewania, w zależności od tego, ile się ma lat.
Jaką sobie stawiasz kolejną poprzeczką?
Teraz chciałabym nagrać swoją kolejną płytę. Myślę, że to będzie najważniejsza płyta w moim życiu. Wielu fanów na nią czeka.
Co będzie na tej płycie?
Album będzie się składać z dwóch krążków. Jeden będzie zamykać życie numer jeden, a drugi otwierać życie numer dwa. Na jednej będzie dużo spokojniejszej muzyki. Chciałabym pewien rozdział w moim życiu definitywnie zamknąć. Ta płyta będzie rozliczeniem ze samą sobą.
Co trzeba mieć w sobie, żeby osiągać kolejne pułapy, o których mówiłaś? Jest mnóstwo ludzi, marzących o karierze piosenkarki, a jednak im się nie udaje.
Potrzebna jest determinacja. Jeżeli człowiek chce iść w danym kierunku, to trzeba próbować. Oczywiście nie za wszelką cenę, ale myślę, że każdy w środku ma jakieś limitery i wie, co chce robić.
Potrzebne jest chyba szczęście…
Oczywiście. Całe życie składa się z wielu przypadków i tak naprawdę to każdy z nas, kiedy wróci pamięcią wstecz, uświadamia sobie, że gdyby nie tysiące przypadków, to w ogóle nie robiłby tego, co robi. A więc trochę szczęścia, determinacji, chęci, a przede wszystkim dużo pracy.
Jak reagujesz na opinie, z którymi zapewne się spotykasz, że Twój były mąż (Michał Wiśniewski – lider zespołu „Ich Troje“ – przyp. od red.) otworzył Ci drzwi do kariery?
Tak było! To Michał je otworzył i przy nim stawiałam pierwsze profesjonalne kroki na scenie jako tancerka, potem jako piosenkarka. Teraz pracuję już jako Mandaryna na własną osobowość, na własne nazwisko.
Łatwo jest żyć z oddechem dziennikarzy i reporterów na plecach?
Różnie. Czasami zdarzają się bardzo śmieszne sytuacje, kiedy fotoreporterzy siedzą na płocie i obserwują, czy wjechałam do domu, czy nie. Pamiętam, że jak przeprowadziłam się do nowego domu, okupowali drzewa i płot, a moja siostra wyniosła im herbatę i uspokajała, że niedługo przyjadę. Trzeba mieć do takich sytuacji pewien dystans, nie można wszystkiego traktować bardzo dosłownie. Życie, jakie wybrałam, jest życiem toczącym się trochę przy odsłoniętej kurtynie. Nie mogę swojej prywatności ukryć.
A chciałabyś?
Czasem tak. Często się zdarza, że mówię w wywiadach jako pierwsza o tym, co się dzieje w moim życiu tylko dlatego, żeby nie czytać zaskakujących mnie samą plotek.
Wiele razy dostałaś?
Po tyłku? Tak, wiele razy, ale każdy kolejny raz czegoś mnie nauczył. Niestety człowiek uczy się na błędach. Własnych.
Czyli obecność mediów może być przekleństwem i błogosławieństwem?
Tak. Gdyby nie było mediów, nikt by o artystach nic nie wiedział. Ale w dobie tabloidów są różne zaskakujące sytuacje, kiedy się spotykamy z informacjami wyssanymi z palca. Tabloidy to są dzienniki, a dziennik żyje swoim życiem, na szczęście tylko jeden dzień.
Jakie najbardziej zaskakujące informacje przeczytałaś o sobie?
Że miałam sześciu narzeczonych po rozstaniu z Michałem. Co chwilę dopisywano mi kolejnego. Pisano też, że już nie mieszkam w Polsce.
Nie myślałaś nigdy o wyjeździe za granicę na stałe?
Nigdy nie mów nigdy. Ale na razie chcę się skupić na Polsce, choć bardzo lubię podróżować i zwiedzać.
Właśnie wracasz ze Stanów Zjednoczonych, gdzie występowałaś przed polską publicznością. Doczytałam się jednak, że na Twój koncert w Nowym Jorku przyszło tylko 30 osób.
Też to czytałam i to jest kolejny absurd, który ukazał się w Internecie. Nawet nikt się pod tym tekstem nie podpisał! To są właśnie takie momenty, kiedy człowiek się wścieka, bo jak wytłumaczyć całemu światu, że na koncercie było ponad tysiąc osób?
Jaki był odbiór?
Polonia bardzo fajnie się zachowała, dobrze się bawiliśmy. Energia przepływała ze sceny i na scenę. Czasem tak jest, że na początku ludzie obserwują artystę, zastanawiając się, czy go przyjąć czy odrzucić. Ale w moim przypadku po pewnym czasie ten mur się rozpływa.
Ale prawdą jest to, o czym pisano w Internecie, że w tym samym czasie w Nowym Jorku występowało „Ich Troje“? Czy zatem sugestie, że eksmąż odbiera Ci publiczność, konkuruje z Tobą były uzasadnione?
Wciąż to krąży wokół nas! Bardzo chciałabym, żebyśmy zostawili spory na boku, żeby Michał zaczął żyć własnym życiem, nie koncentrował się na walce.
Twój były mąż walczy z Tobą?
Tak. Sądzę, że na scenie jest miejsce dla nas dwojga.
A zatem Wam obojgu zapewne znane jest uczucie zazdrości o fanów?
Nie ukrywam, że jak żyliśmy razem, to zdarzały się sytuacje powodowane zazdrością ze strony Michała. Jeżeli będziemy sobie zazdrościć tego, co mamy, to nas nie wzbogaci, nigdzie nie wyniesie. Myślę, ze trzeba robić swoje, najlepiej, jak się potrafi.
Lepiej się koncertuje w Polsce czy za granicą?
W Polsce wiem, czego się mogę spodziewać, znam moich fanów i wiem, co im się podoba. Z drugiej strony za granicą człowiek występuje bez plotkarskich obciążeń, ludzie oceniają mój występ, a nie życie prywatne.
Co jest Twoim największym marzeniem?
Nagrać płytę, zagrać dobrą trasę koncertową w Polsce, która zaczyna się od maja. A z prywatnych rzeczy wyzwaniem będzie posłanie we wrześniu dzieci do przedszkola.
Czym był dla Ciebie występ w Sopocie w 2005 roku, kiedy posypały się opinie, że nie potrafisz śpiewać?
Był wielką lekcją życia. Ten występ wypadł tak, jak wypadł, ale nie do końca to było spowodowane tym, że to był mój zły dzień. Było tyle sytuacji, które były wymierzone we mnie…
Komu na tym zależało?
Byłam bardzo naiwna. Gdzieś tam rzucono mi kłody pod nogi. Kiedyś jeszcze o tym opowiem. Teraz trzymam to w tajemnicy.
Jak się w takim razie bronisz, kiedy Ci ktoś zarzuca, że nie umiesz śpiewać?
Zapraszam go na mój koncert.
Pomaga?
Tak. Już nie chcę ludziom udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Myślę, że każdy sam sobie może wyrobić zdanie, czy lubi Mandarynę czy nie. Ja nie chcę nikogo na siłę przekonywać do siebie.
Czym są dla Ciebie nagrody, złote płyty, tytuły „Artysta Roku”, to, że kolorowe czasopisma publikują Twoje zdjęcia? Agencja „Media Press” uznała Cię za najpopularniejszą postać prasową – pojawiłaś się na 18 okładkach w ciągu jednego roku.
Każdy lubi być nagradzany. Artysta w ten sposób dowiaduje się, że jest potrzebny, nabiera wiary, że ktoś go docenia. Najfajniejsze są jednak te nagrody, które są przyznawane przez słuchaczy, a nie przez krytyków.
Małgorzata Wojcieszyńska, Wiedeń
Zdjęcie: Mariusz Michalski
MP 3/2007
Mandaryna, czyli Marta Wiśniewska, pojawiła się na polskiej scenie jako tancerka wraz ze swoim zespołem tanecznym „Mandaryna Dance Studio“ – odpowiadała za choreografię występów grupy „Ich Troje“. Później próbowała swoich sił jako aktorka, występując w polskich serialach, by wreszcie dzięki pomocy swojego męża Michała Wiśniewskiego – lidera zespołu „Ich Troje“ – rozpocząć karierę piosenkarki.
Dziś to ulubienica nastolatków – podziwiana i krytykowana. W wyniku burzliwego rozstanie z Michałem Wiśniewskim niemalże na stałe zagościła na łamach prasy bulwarowej. Zainteresowanie mediów jej życiem prywatnym miało swój początek kilka lat temu, kiedy to Michał Wiśniewski zdecydował się na udział w programie „Jestem, jaki jestem“, realizowanym przez stację TVN, a w domu państwa Wiśniewskich zostały zamontowane kamery. Jej najbardziej znane przeboje to: „Here I Go Again”, „Every Night“. Na swoim koncie ma dwie płyty: „mandaryna.com“ i „Mandaryna.com2me”.