OPOWIADANIE
Telefon dzwoni i dzwoni. Piąty, dziesiąty raz. Wytrwały jak maratończyk. Dlaczego jeszcze nie zlikwidował sobie telefonu stacjonarnego? Archaiczny, taki jak on sam.
Trzeba do niego biegać. Powoli składa gazetę. I tak w niej nic nie było. Same bzdety o polityce i nekrologi. Cholerny telefon… Musi przejść pięć kroków. Dla rozwiedzionego faceta po czterdziestce to już wysiłek. Na razie mentalny, ale za kilka lat i fizyczny. Nic mu się nie chce.
Dzwonił Marek. Też sobie musiał przypomnieć. W taki upał.
– Wstawaj draniu, kiedy ostatnio byłeś na lodach? Musisz przyjść. Czekam koło budki.
Kurczę, dlaczego mi nie da mi świętego spokoju? Czego tak naprawdę Marek chce od niego? Lody? Mógł lepiej wpaść do niego z zimnym piwkiem, a nie wyciągać go z domu.
No dobra, jeśli muszę, to idę na te lody. Ale co to za pomysł? Chodniki rozgrzały swą szarość do białości. Przynajmniej te lody są zimne. Już jest koło budki.
Marek stoi z jakąś blondynką. Przecież ona wygląda jak… Marta? Nie Marta? Marta. Ona! Minęli się w życiu. Nie widział jej 20 lat, a może więcej… Kiedy po raz ostatni? Ma jej czy na jego ślubie? Stracił z nią kontakt. Ani śladu. Zniknęła z jego życia. A teraz jest tu. Realna, na wyciągnięcie ręki. Kurczę, dlaczego nie przebrał się przed wyjściem.
– Wiesz tam jest zimno – tłumaczy. Marta przyjechała z Norwegi, a dokładniej mówiąc – wróciła.
– I takich lodów, jak tu, tam nie ma. Dwadzieścia lat mi ich brakowało.
Będzie zapraszać ją na nie codziennie. Waniliowe i czekoladowe. Takie lubiła najbardziej. Nigdy o tym nie zapomniał.
Agata Saska
MP 9/2006