TO WARTO WIEDZIEĆ
Tradycja urzędu prezydenckiego w Polsce nie jest zbyt długa. Rozpoczyna się z końcem roku 1922, kiedy to Zgromadzenie Narodowe (Sejm i Senat) wybrało pierwszego prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. I chociaż kadencja prezydenta miała trwać 7 lat, ten pierwszy pełnił swój urząd zaledwie kilka dni.
Drugie powszechne wybory do Sejmu w stabilnym państwie, scalonym terytorialnie i administracyjnie, odbyły się 5 listopada 1922 roku, zaś tydzień później wybrano Senat. Mimo iż w historii Polski były to dopiero drugie wybory powszechne, posłów na Sejm wybierało 67,7 % obywateli, a do Senatu 61,5 %.
Wybory wygrała prawica, która wraz z Chrześcijańską Demokracją utworzyła wspólny blok pod nazwą Chrześcijańska Jedność Narodowa (Chjena) i która otrzymała 21,9 % poparcia, co dało jej 163 mandaty na Sejm. Blok Mniejszości Narodowych, skupiający Ukraińców, Białorusinów, Niemców, Żydów i Rosjan, dostał 16 % głosów i uzyskał 66 mandatów.
Osobno startujący w wyborach syjoniści galicyjscy, lista ludowców żydowskich i Agrarna Ukraińska Chłopska Partia uzyskali jeszcze 23 mandaty, co w sumie oznaczało, że w Sejmie zasiadło łącznie 89 posłów mniejszościowych – było ich mniej niż to wynikało z ówczesnej struktury etnicznej Polski, ale i tak całkiem sporo.
Polskie Stronnictwo Ludowe „Piast” uzyskało 13,2 % głosów i 70 mandatów, co było niewątpliwie sukcesem Wincentego Witosa, który dobrze zapisał się w chłopskiej pamięci, pełniąc funkcję premiera rządu. Polskie Stronnictwo Ludowe „Wyzwolenie” zdobyło 11 % głosów i 49 mandatów. W sumie oba stronnictwa chłopskie zyskały 119 mandatów. Polska Partia Socjalistyczna otrzymała 10,3 % głosów i 41 mandatów, Narodowa Partia Robotnicza 5,4 % głosów i 18 miejsc w Sejmie, a komuniści 1,5 proc. głosów i 2 mandaty.
W Senacie dominowała prawica, a mandaty były rozłożone następująco: Związek Ludowo-Narodowy i Stronnictwo Chrześcijańsko-Narodowe – 40 mandatów, centrum i mniejszości narodowe po 27 mandatów, lewica – 15 mandatów, a dwóch senatorów nie należało do żadnego klubu.
Uroczyste posiedzenie nowego parlamentu odbyło się 28 listopada 1922 roku. Jego najważniejszym zadaniem był wybór marszałków obu izb, a następnie prezydenta, którego kadencja miała trwać siedem lat. Jeśli chodzi o marszałków, to ich wybór był stosunkowo bezkonfliktowy. Szybko doszło bowiem do porozumienia między prawicą i PSL „Piast”. Działacz „Piasta” Maciej Rataj został marszałkiem Sejmu, a marszałkiem Senatu Wojciech Trąbczyński.
Bardziej skomplikowaną sprawą okazał się wybór prezydenta. Początkowo zarówno endecja, jak i jej przeciwnicy liczyli się z tym, że fotel prezydencki obejmie Józef Piłsudski. Ten długo milczał w tej sprawie i dopiero 4 grudnia oświadczył zaproszonej grupie posłów centrowych i lewicowych, którzy wysuwali jego kandydaturę, że godności prezydenta nie przyjmie, ponieważ Konstytucja Marcowa dawała prezydentowi zbyt małe uprawnienia i silnie uzależniała go od rządu. Radził natomiast wybrać na tę funkcję osobę niezaangażowaną w walki polityczne.
W dniu 9 grudnia 1922 roku zebrało się Zgromadzenie Narodowe, czyli połączone izby Sejmu i Senatu, w celu wyboru prezydenta. Po rozmowach między klubami poselskimi ustalono listę kandydatów. Było ich pięciu. Kandydatem prawicy stał się hrabia Maurycy Zamoyski, jeden z największych polskich właścicieli ziemskich, który finansował działalność Komitetu Narodowego w Paryżu. PSL „Piast” wysunęło kandydaturę zaprzyjaźnionego z J. Piłsudskim wybitnego działacza spółdzielczości i dawnej PPS Stanisława Wojciechowskiego.
PSL „Wyzwolenie” zaproponowało objęcie funkcji prezydenta wybitnemu uczonemu i konstruktorowi, byłemu ministrowi Gabrielowi Narutowiczowi. Kandydatem PPS został znany działacz socjalistyczny i wicepremier obrony narodowej w rządzie Ignacego Daszyńskiego, zaś mniejszości narodowe zgłosiły kandydaturę wybitnego lingwisty prof. Jana Baudouin de Courtenaya.
W głosowaniu, mającym zdecydować o wyborze prezydenta obowiązywała wówczas zasada stanowiąca, że jeśli jeden z kandydatów nie zyska wymaganej większości głosów, zarządzone zostaje następne głosowanie, a z listy odpada kandydat, który uzyskał najmniej głosów.
Tego rodzaju procedura sprzyjała wysuwaniu kandydatów, którzy wprawdzie szans na wybór nie mieli, ale wysuwającym je siłom politycznym dawali, jak mówi A. Garlicki „…swoiste alibi polityczne /…/ mogli bowiem mówić swej klienteli politycznej: zrobiliśmy co w naszej mocy, aby nasz kandydat wygrał, ale skoro nie udało się, oddaliśmy nasze głosy na kandydaturę nam najbliższą“. Do takich demonstracyjnych kandydatów zaliczano zarówno Ignacego Daszyńskiego, jak i Gabriela Narutowicza.
W pierwszym głosowaniu Zamoyski uzyskał 222 głosy, Wojciechowski 105 głosów, a Narutowicz zaledwie 62 głosy. Prezydenta wybrano dopiero w piątym głosowaniu, które, jak wspomina znany dziennikarz Stefan Krzywoszewski, odbywało się w dramatycznej ciszy. Rozstrzygano między Zamoyskim i Narutowiczem. „Piastowcy nie wrócili na salę. Posłano po nich.
Wkroczyli po paru minutach dużą gromadą. Witos szedł na czele chmurny i tajemniczy. On tego dnia – pisze Krzywoszewski – miał decydować, kto będzie pierwszym prezydentem Rzeczpospolitej. Rozstrzygnął na rzecz Narutowicza, który wskutek tego otrzymał 289 głosów. Zamoyski uzyskał 227. Oddano 29 kartek białych“.
Kim był pierwszy prezydent Rzeczpospolitej?
Gabriel Narutowicz w chwili swego wyboru miał 57 lat. Pochodził z rodziny ziemiańskiej. Urodził się 29 marca 1865 roku w Telszach na Żmudzi. W latach 1873-1883 uczył się w niemieckim gimnazjum w Libawie. Studia rozpoczął na Wydziale Fizyczno-Matematycznym uniwersytetu w Petersburgu, jednak ze względów zdrowotnych musiał je przerwać.
Wiosną 1886 roku wyjechał na kurację do Davos w Szwajcarii, a już jesienią tegoż roku podjął studia na Wydziale Inżynierii Budowlanej politechniki w Zurychu, które ukończył z wyróżnieniem w marcu 1891 roku. W czasach studenckich zaprzyjaźnił się z „zawodowym rewolucjonistą” Aleksandrem Dębskim, należącym do II „Proletariatu”, a studiującym na tej samej uczelni.
Gdy Dębski został ciężko ranny przy wybuchu konstruowanej przez siebie bomby i przebywał w szpitalu, Narutowicz na jego prośbę oczyścił zajmowane przez niego mieszkanie z kompromitujących materiałów. Za to przyszły prezydent zapłacił krótkotrwałym aresztem, zaś w Rosji groził mu proces. W czasach szwajcarskich Narutowicz nie angażował się politycznie. Osiadł w Szwajcarii i tam założył rodzinę. Pracę zawodową rozpoczął w 1891 roku, a w 1895 roku uzyskał szwajcarskie obywatelstwo.
Szybko zdobył rozgłos jako inżynier budownictwa hydroenergetycznego. Już w roku 1907 otrzymał tytuł profesora i Katedrę Budownictwa Wodnego na politechnice w Zurychu. Założył też własne biuro projektowe, które nadzorowało budowę elektrowni wodnych w Austrii, Hiszpanii, Szwajcarii i we Włoszech.
To według jego projektu zbudowano największą i najnowocześniejszą wówczas w Europie elektrownię wodną Mühleberg na rzece Aare. W 1911 roku Narutowicz zainicjował wykorzystanie Dunajca do rozwoju elektryfikacji na Podkarpaciu. W latach 1913-1920 był m.in. dziekanem Wydziału Inżynierii politechniki w Zurychu i członkiem szwajcarskiej Komisji Gospodarki Wodnej przy Departamencie Spraw Wewnętrznych Rady Związkowej.
W 1914 roku został delegatem Szwajcarii do Międzynarodowej Komisji Regulacji Renu, a rok później jej przewodniczącym. To Narutowicz był autorem pierwszego wówczas projektu elektrowni wykorzystującej do napędu wodę z topniejących lodowców. Do realizacji pomysłu nie doszło, bowiem jego pomysłodawca wrócił do Polski. Sam pomysł nie został jednak zapomniany – Szwajcarzy zrealizowali go w 1955 roku.
Gabriel Narutowicz nigdy nie zapominał o swoich korzeniach. Jego dom był otwarty dla rodaków, a on sam utworzył w 1914 roku w Zurychu Polski Komitet Samopomocy, zaś w 1915 roku wszedł do Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Wygłaszał odczyty i pisał artykuły, w których opowiadał się za niepodległością Polski.
Na jego ręce przesyłano z USA pieniądze dla Legionów Polskich. Opiekował się też ich biurami prasowymi w Raperswilu i Bernie. Gdy powstała niepodległa Polska, postanowił powrócić do kraju. Powrót ten opóźniła śmiertelna choroba żony. Do Polski wracał jako człowiek znany, mający liczącą się pozycję nie tylko w Szwajcarii, ale i w Europie.
W lipcu 1919 roku został konsultantem Ministerstwa Robót Publicznych (współpracował m. in. w sprawie uregulowania Wisły). Od czerwca 1920 roku do czerwca 1922 roku był ministrem robót publicznych, był też pierwszym prezesem nowo utworzonej Akademii Nauk Technicznych. Jako minister wiele wniósł do polskiej legislatywy.
O ile polska prawica tolerowała Narutowicza jako bezpartyjnego ministra robót publicznych, o tyle objęcie przez niego Ministerstwa Spraw Zagranicznych – zawsze uznawanego za stanowisko polityczne – zostało przez nią źle przyjęte. Jeszcze gorzej przyjęto jego wybór na prezydenta. Głosowała na niego lewica i mniejszości narodowe.
Prawica, a szczególnie Narodowa Demokracja, nie mogąc się pogodzić z przegraną swego kandydata hr. Zamoyskiego, rozpętała nagonkę na prezydenta-elekta. Jerzy Łojek w swej Polemicznej historii Polski, wydanej w 1994 r., zwraca też uwagę, że: „Dla ludzi, ogarniętych szałem doktryny zakładającej przymusową polonizację całego państwa, niepojęta była szansa Polski wynikająca właśnie z wyboru Narutowicza przez centro-lewicę i mniejszości, dającego w oczach świata gwarancje proporcjonalnego poszanowania praw wszystkich mieszkańców Rzeczypospolitej”.
W Warszawie zawrzało. Na wiecach pod adresem Narutowicza padały epitety: „mason”, „niewierzący emigrant, nie znający stosunków w Polsce”, „elekt żydowski, co obraża naród polski”. Skoro nie można było zakwestionować wyniku wyborów, usiłowano za wszelką cenę przeszkodzić prezydentowi-elektowi w złożeniu przysięgi.
Generał Haller z balkonu swego mieszkania powiedział manifestantom, że poprzez wybór Narutowicza Polska została sponiewierana. Czołowy prawicowy publicysta – Stanisław Stroński w „Rzeczypospolitej” pisał: „Wybór ten jest zdumiewająco bezmyślny, wyzywający i jątrzący. Wytwarza stan rzeczy, z którym większość polska musi walczyć”.
„Gazeta Warszawska” stwierdzała: „Zapora jest wtłoczona między prawicę a Piasta.” A rewolwerowa „Gazeta Poranna” wręcz pisała: „…Jakieś ptasie mózgi urzędnicze biedzą się nad ceremoniałem objęcia władzy przez prezydenta Narutowicza… Ludność polska prowokacji tej nie zniesie… zamiast strumienia krwi, które widzieliśmy onegdaj, popłyną krwi tej rzeki“. Kluby prawicowe opublikowały uchwałę o zbojkotowaniu wyznaczonej na dzień 11 grudnia uroczystości zaprzysiężenia prezydenta.
W dniu tym usiłowano nie dopuścić do Sejmu lewicowych parlamentarzystów. Na jakimś podwórku zamknięto 87 letniego posła Bolesława Limanowskiego oraz Ignacego Daszyńskiego. Do utraty przytomności pobito posła Zygmunta Piotrowskiego. Podekscytowany tłum blokował dojście do budynku Sejmu od strony placu Trzech Krzyży i ulicy Wiejskiej.
Tam padły strzały – zginął jeden robotnik. W Alejach Ujazdowskich tłum zaatakował grudami zmarzniętego śniegu i błota otwarty powóz, którym zdążał do Sejmu prezydent-elekt. Mimo to Gabriel Narutowicz dotarł jednak na Wiejską i złożył przysięgę, a 14 grudnia przejął władzę z rąk Józefa Piłsudskiego. Prasa prawicowa kontynuowała jednak niewybredne ataki na pierwszego prezydenta Rzeczpospolitej, nadal trwały demonstracje, a kierujące nimi stowarzyszenie „Rozwój“ wzywało: „Obywatele! W obliczu nowej porażki narodowej zdobądźcie się na czyn“.
Narutowicz nie był człowiekiem lewicy, a chcąc rozładować nastroje, odbył pierwsze rozmowy z przedstawicielami chadecji. Misję sformowania rządu pozaparlamentarnego powierzył Ludwikowi Darowskiemu, tekę ministra spraw zagranicznych zaproponował swemu niedawnemu kontrkandydatowi Maurycemu Zamoyskiemu. Przejściowy gabinet Darowskiego zamierzał później zastąpić rządem centrolewicy bądź centroprawicy.
W dniu 16 grudnia prezydent udał się z wizytą do kardynała Aleksandra Kakowskiego. Zadowolony z tej wizyty, bo wszystko wskazywało na to, że uzyska wsparcie hierarchów kościelnych dla idei powołania rządu centroprawicowego, przybył do Zachęty na wernisaż wystawy. Tam rozległy się trzy strzały z pistoletu.
Pierwszy prezydent Rzeczpospolitej został zamordowany 16 grudnia 1922 roku o godz. 12.20 przez 53-letniego malarza Eligiusza Niewiadomskiego, ideowo związanego z obozem narodowym.
Niewiadomski działał sam, po oddaniu strzałów nie uciekł. Profesor Garlicki w jednym z artykułów charakteryzuje go w sposób następujący: „Wyznawał zasadę romantycznego terroryzmu, że odbierając komuś życie w zamian należy złożyć w ofierze własn”. Gdy Witkiewicz, brat znanego malarza Stanisława, zwrócił się do zabójcy z pytaniem: „Jak mogłeś podnieść rękę na pierwszego obywatela Polski?”, ten odpowiedział: „Za pieniądze żydowskie wybranego”.
Pogrzeb Gabriela Narutowicza odbył się 19 grudnia. Jego trumnę złożono w krypcie katedry św. Jana. Stanisław Thugutt tak wspomina dzień pogrzebu: „Pogoda była tak mroczna i mglista, że w samo nawet południe panowały ciemności. Na chodnikach od Belwederu do Zamku stał w gęstym skupieniu jakiś skamieniały tłum i nie wiadomo było, co kryje się pod tą skorupą myślenia”.
Obóz prawicy narodowej w pierwszej chwili przeraził się reakcji społeczeństwa na czyn sfanatyzowanego nacjonalisty. Generała Hallera w Sejmie nazwano jednym z moralnych sprawców zbrodni, dokładano starań, by temat morderstwa jak najszybciej popadł w zapomnienie. Wspominany już Stanisław Stroński w artykule Ciszej nad tą trumną, opublikowanym 17 grudnia 1922 roku w „Rzeczypospolitej” pisał m.in.: „Tam gdzie zbrodnia polityczna oceniana jest z jakąkolwiek wyrozumiałością lub przymieszką względów politycznych jako zjawisko odrębnego rodzaju niż wszelkie inne targnięcie się na cudze życie, jest już bardzo źle i naród taki kroczy na bezdrożach, co okupić musi bardzo drogo”.
Poseł brytyjski powiedział jasno Maciejowi Ratajowi, marszałkowi Sejmu: „Prawica jest winna moralnie mordu; nie robię z tego tajemnicy – proszę powiedzieć panom z prawicy, że ja, Max Muller, o to ich oskarżam…”. Niewiadomski został skazany na karę śmierci, prawicy nie rozliczono.
Zamach na prezydenta Narutowicza był poderwaniem wiary w sens demokratycznego systemu parlamentarnego. Przyczynił się do krytykowania przez całe dwudziestolecie międzywojenne ustroju demokracji parlamentarnej jako źródła słabości państwa, skąd już było blisko do rządów autorytarnych.
Danuta Meyza-Marušiak
MP 12/2005