Andrzej Wajda: żeby osiągnąć amerykański sukces…

trzeba się bardzo napracować

 WYWIAD MIESIĄCA 

Jednym z największych wydarzeń festiwalu filmowego „Febiofest” był przyjazd do Bratysławy Andrzeja Wajdy, który otworzył przegląd swojej twórczości filmowej. Zaraz potem miałam porozmawiaç z Mistrzem, z którym zdążyłam się wcześniej umówiç. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że kolejka czekających na wywiad jest długa, a lista „umówionych” już zamknięta – mnie na niej nie było. „Nie dam za wygraną” – szepnęłam w duchu, ze zdenerwowaniem myśląc o organizatorach, którzy czasami dezorganizują pracę innych (…). Spotkanie z Panem Wajdą – otwartym, cierpliwym i serdecznym spowodowało, że zapomniałam o nieprzyjemnościach tego wieczoru.

 

Podczas gali wręczania Oscarów, kiedy został Pan nagrodzony Oscarem za całokształt pracy, powiedział Pan, że nasze filmy pokazywały okrucieństwa nazizmu i nieszczęścia, jakie niesie komunizm. Co teraz, po upadku komunizmu, ma do zaoferowania polskie kino

Oto pytanie, które nurtuje nie tylko polską kinematografię, ale też i czeską, słowacką, niemiecką. Mam wrażenie, że ciekawe byłoby pokazanie, jak dalece my jesteśmy częścią większej całości, którą jest Europa, przez pryzmat osobistych doświadczeń, rodzinnych powiązań. Przecież jest coraz więcej małżeństw mieszanych, coraz więcej młodych ludzi kształci się za granicą, szukając dla siebie swojego miejsca.

Chciałbym zobaczyć w Polsce film, który pokazałby nowego bohatera – takiego, który nie narzeka, ale rozumie, że ta rzeczywistość daje niepowtarzalne szanse, których nie można przegapić. Kto jest takim bohaterem? Nie wiem.

 

Czy zmierzy się Pan z tym tematem?

Mam zupełnie inne plany – chciałbym zrobić film o Katyniu. To projekt, nad którym pracuję od kilku lat i, mam nadzieję, że jeszcze w tym roku będę go realizować. Mam trudności ze zdobyciem scenariusza, z którego byłbym zadowolony.

 

Ciągnąc dalej wątek tematów filmowych, nawiążę do ostatnich wydarzeń – mam na myśli śmierć papieża. Powstało wiele filmów o Janie Pawle II, ale czy myśli Pań, że temat został wyczerpany?

Sądzę, że w tej chwili to nie jest odpowiedni moment, by realizować taki film.

Z pewnością jest to dobry temat na film artystyczny. Z tego ogromnego dzieła, jakim było życie papieża, należałoby wydobyć jeden fragment, w którym, jak w soczewce, pokazane byłoby wszystko, co się stało później. Według mnie takim momentem jest chwila, w której Wojtyła, już jako kardynał, wybiera się na konklawe, które go wybierze na papieża.

Ciekawe jest to, co się z nim w tym czasie dzieje, kim jest, jak pojmuje świat, jak go widzą jego przyjaciele oraz wrogowie, czyli władze komunistyczne. Ten film odpowiadałby o tym, że konklawe wybrało najwłaściwszego człowieka. Właściwego nie dlatego, że on się sprawdził później, ale dlatego, że był gotowy do podjęcia się zadania, które potem tak wspaniale wykonał.

 

Jakie dostrzega Pan różnice między polskim kinem dawniej a dziś?

Dawniej mieliśmy do dyspozycji utwory literackie, które przenosiliśmy na ekran. Pisarze interesowali się tymi samymi tematami co my – filmowcy. Natomiast dziś kino polskie, po wielu latach w służbie polityki, w służbie spraw społecznych, realizuje tematy dotyczące spraw osobistych jednostki.

Dziś nie ma zbyt wielu utworów literackich, które dałoby się przenieść na ekran. Większość filmów powstaje na podstawie oryginalnych scenariuszy.

 

Jak to, przecież podczas ostatnich kilku lat powroty do literatury, realizowane na polskim ekranie filmowym święciły triumfy. Po dzieła literackie sięgał i Pan, i Hoffman, i paru innych reżyserów.

Ta tendencja się nie utrzyma, ponieważ wymaga olbrzymich środków. Widz chciałby zobaczyć na ekranie nasze dzieła klasyczne, ale nie ma chętnych, którzy by to sfinansowali.

 

Dlaczego? Przecież te filmy są kasowe, albowiem, przynajmniej młodemu człowiekowi, łatwiej obejrzeć film niż przeczytać książkę.

Zawsze taka inwestycja niesie ryzyko. Większość filmów, które powstają w Polsce, to filmy kameralne, zrobione za niewielkie pieniądze. Nie widzę dużych producentów, którzy chcieliby zainwestować duże środki w film polski. Dystrybucja filmu tylko w Polsce nie zwraca środków zainwestowanych w realizację projektu.

 

To jakie widzi Pan możliwości rozwoju polskiej kinematografii?

Polskie kino jest w trudnym momencie. Trudność polega między innymi na tym, że nie ma ustawy o kinematografii, która gwarantowałaby źródła finansowania nie tylko z budżetu państwa, ale i z telewizji publicznej i telewizji prywatnych oraz z innych źródeł, które byłyby opodatkowane na rzecz kinematografii.

Trzeba sobie uświadomić, że tylko my, Polacy, możemy robić filmy w języku polskim. Takie kraje, jak np. Niemcy i Francja, dokonały tego „odkrycia” i wspierają swoje kinematografie. My dopiero zaczynamy żmudną drogę. U nas powstaje dosyć dużo filmów, ale w większości są to filmy bardziej przeznaczone do telewizji niż do kina.

 

Czasami realizatorzy, by zdobyć środki finansowe, uciekają się do sposobów koprodukcji z innymi krajami.

Oczywiście, że jest łatwiej, gdy na film „poskładają się” inne kraje, ponieważ nie tylko dzieli się koszta, ale gwarantowana jest dystrybucja w tych krajach. Jednak trudność polega na tym, że trzeba mieć wspólny temat, aby zrobić film z Włochami, Francuzami czy Niemcami.

 

Pan chyba nie ma problemów z finansowaniem swoich filmów, bo przecież przed nagrodzonym Oscarem łatwiej otwierają się drzwi.

Tak, chociaż muszę przyznać, że łatwiej otwierają się drzwi producentów niż dystrybutorów. A robić film, nie mając zapewnionej dystrybucji filmowej w kinie, mając do dyspozycji tylko telewizję, to, według mnie, tylko połowa sukcesu. Filmy pokazywane w telewizji rozpływają się w natłoku programowym.

 

Które kinematografie mają szansę obronić się przed ogromnym napływem kina amerykańskiego?

Wydaje się, że wszystkie. Weźmy przykład niemieckiego filmu „Goodbye Lenin”. To film zrobiony w dawnym NRD. Ogromna niemiecka widownia w całych Niemczech i nie tylko zachwyciła się nim. Oto przykład tego, że istnieją tematy z przeszłości, pokazane w trochę inny sposób, które dziś widownia przyjmuje z zaciekawieniem.

Nie inaczej było z czeskim filmem „Kola”, który nagle zachwycił wielu. Pewnie jest jeszcze szereg takich tematów z przeszłości, które inaczej oświetlone, inaczej opowiedziane, mogłyby poruszyć publiczność i trafić do widza.

 

Jakie są mechanizmy przyznawania Oscarów dla filmów nieamerykańskich? Czy istnieje jakieś lobby?

Na pewno istnieje jakieś lobby. Problem polega na tym, że, aby obcojęzyczny film mógł być zauważony przez Akademię, która się składa z kilku tysięcy członków, ten film musi tam dotrzeć. To rola dystrybutorów, którzy muszą przeznaczyć środki finansowe, by film został zauważony.

 

Czy to oznacza, że Czesi czy Niemcy ze wspominanymi wcześniej filmami „Kola” i „Goodbye Lenin” mieli lepszych dystrybutorów niż my Polacy?

To bardzo dobre filmy, których atutem jest uniwersalność. My najczęściej robimy filmy dla swojej widowni, które nie bardzo mogą wyjść poza kraj, ponieważ ich kontekst historyczny czy obyczajowy jest lokalny, więc trudno, żeby zwróciły na siebie uwagę.

Inna była sytuacja przed laty, kiedy zaciekawienie tym, co się dzieje za berlińskim murem było o wiele większe. Teraz, kiedy Europa się połączyła, trzeba zrobić coś takiego, co innych zaciekawi. Żeby osiągnąć amerykański sukces, trzeba się bardzo napracować.

 

W Pańskich filmach przewinęło się wielu aktorów. Dla niektórych rola u Wajdy była przepustkę do sukcesu. Przywiązuje się Pan do „swoich” aktorów?

Są tacy reżyserzy, którzy pracują zawszę z tą samą grupą ludzi: z tym samym operatorem, scenarzystą czy aktorami. Ja za każdym razem sięgam po inny temat, obsadzam więc innych aktorów, innego operatora, który wydaje mi się, że lepiej zrozumie dany temat, albo innego scenarzystę, bo właśnie jemu jest bliski dany problem.

Miałem szczęście do kilku aktorów, którzy potem się rozwinęli. Są to np. Daniel Olbrychski czy Stasia Celińska. Niektórzy, jak Ewa Krzyżewska, której, wydawało się, „Popiół i diament” dawał szansę rozwoju kariery, czy Małgorzata Braunek porzucili kino.

 

Polacy są dumni z Andrzeja Wajdy, który osiągnął międzynarodowy sukces. Jest Pan wizytówką Polaków, kimś, kim się chlubimy. Co Pan na to?

Nie, nie chciałbym być tak odbierany. To byłoby dla mnie bardzo krępujące. Czuję się człowiekiem, który chce jeszcze zrobić jakiś film.

Małgorzata Wojcieszyńska
zdjęcia: autorka

MP 5/2005