Jacek Cygan: Dary losu

 WYWIAD MIESIĄCA 

Ma dar opowiadania, kreślenia scen z życia do tego stopnia, że człowiek czuje się, jakby był w samym centrum opisywanego wydarzenia. Jego opisy sytuacji są tak sugestywne, że podczas rozmowy z nim niemalże byłam obecna przy odrapanym taborecie w mieszkaniu państwa Cyganów, kiedy to gościli po raz pierwszy u siebie Ryszarda Rynkowskiego. Nic dziwnego – Jacek Cygan ma dar operowania słowem. Wszyscy znamy teksty jego piosenek i nucimy je, czasami może nawet nie wiedząc, że to on jest ich autorem. Tak jak z przyjemnością słuchałam jego puent w trakcie edycji polskiego „Idola“, tak z przyjemnością przeniosłam się razem z nim do świata polskiej piosenki.

 

Niedawno, w wywiadzie dla naszego pisma, Maryla Rodowicz powiedziała, że, wybierając piosenki do swojego repertuaru, zwraca uwagę przede wszystkim na to, czy ma ona dobry tekst, potem dopiero wymieniła drugie kryterium – melodyjność. Jak Pan, autor tekstów do wielu znanych przebojów, zapatruje się na to?

Piosenka jest jakąś wspólną magiczną jednością kilku bytów: tekstu, muzyki, ale dopóki nie ma w niej emocji wykonawcy, jest martwa. Ostatnio, gdy byłem na koncercie Ryszarda Rynkowskiego w filharmonii i usłyszałem, jak zaśpiewał naszą wspólną piosenkę „Intymnie”, zrozumiałem, że dopiero magiczne połączenie tekstu, muzyki, aranżacji, klimatu i emocji artysty tworzy piosenkę.

 

Czy, aby napisać dobry tekst, musi Pan znać osobę, która ten tekst będzie interpretować?

Od lat już nie piszę dla osób, nazwijmy to, z zewnątrz. Aby wyrazić kogoś swoimi słowami, potrzebna jest znajomość jego osobowości, psychiki, spojrzenia w oczy. Czasem robię wyjątek dla młodych ludzi, bo sądzę, że należy im pomóc, ale ostatnio zdarza mi się to coraz rzadziej.

 

Kiedyś Ryszard Rynkowski powiedział, że jest Pan jego darem losu. Co Pan na to?

Spotkanie ludzi to przeznaczenie. Wszystko jedno, jak to nazwiemy, czy darem losu, czy szansą od losu. Dla mnie spotkanie z Ryszardem to szansa robienia czegoś wspólnie. Pisząc tekst, posiłkuję się energią, która jest w jego muzyce. Czasami bywa tak, że wieczorem coś napiszę i uważam się za geniusza (człowiek w nocy ma inną percepcję). Rano już mi się to trochę mniej podoba i dopiero jego wykonanie na scenie jest kwintesencją naszej współpracy.

Pamiętam występ Raszarda w Opolu w 1989 roku, podczas wieczoru premier, który Ryszard wygrał naszą piosenką „Wypijmy za błędy”. Padał wówczas deszcz, Ryszard za chwilę miał wyjść na scenę, ale koleżanki Halina Frąckowiak i Ala Majewska nie mogły go znaleźć.

Okazało się, że on spacerował w deszczu. Zaczęły go prosić, żeby wrócił do garderoby, obawiały się, że deszcz zniszczy jego kostium. Ryszard im na to odpowiedział: „Jacek mi kazał być człowiekiem z ulicy”. Dziś, każdy, kto obejrzy ten występ Rysia z Opola, zauważy krople deszczu na ramionach i na kapeluszu.

 

Jak doszło do współpracy między panami?

Nieraz jest tak, że człowiek wie, że ktoś istnieje, ale nigdy się z nim nie spotka. My z Ryszardem wiedzieliśmy o swoim istnieniu, ale spotkaliśmy się dopiero w 1988 roku przed Salą Kongresową. Zostałem tam zaproszony przez Stasia Sojkę, który śpiewał utwór z moim tekstem.

Był tam też Ryszard, którego mi przedstawił Stasiu. Zaprosiłem go do nas do domu. Rozmawialiśmy w naszym małym pokoiku –19 metrów (przy czym całe mieszkanie miało 30 metrów), gdzie były 4 fotele, 3 szafy, 2 łóżka. Spotkanie odbywało się przy taborecie, na którym stanęły szklane elementy do integracji. I przy tym drewnianym, odrapanym taborecie, przykrytym jakąś serwetką, debatowaliśmy nad przyszłością.

 

Taki był powrót na scenę „nowego” Ryszarda Rynkowskiego?

To były początki. Po naszym spotkaniu Ryszard napisał 5-6 utworów. Ustaliliśmy, który jest najważniejszy. Wybraliśmy ten, który znacie Państwo jako „Wypijmy za błędy”. Przez bardzo długi czas nie mogłem znaleźć klucza do tej piosenki. Ryszard przyniósł muzykę w grudniu, a tu minął styczeń, luty… Ponieważ zgłosiliśmy Rysia do Opola, zbliżał się termin nadesłania piosenki do konkursu, a tu… nic – tekstu nie było.

I w pewnym momencie wpadło mi do głowy to: „czego może chcieć od życia taki gość jak ja?”. To początek piosenki. Jaki to jest uniwersalny tekst przekonałem się wiele razy. Kiedyś w restauracji „Zacisze” w Krynicy usłyszałem przy stoliku, jak dwóch podchmielonych facetów mówiło do siebie: „Czego może chcieć od życia taki gość jak ja?”. Od tego „Wypijmy za błędy” zaczął się zupełnie inny Ryszard, różniący od tego w białym garniturze z „Bananowego songu”.

 

Czym są dla Pana sukcesy piosenek z Pańskimi tekstami, wspomnę tu chociażby drugie miejsce Edyty Górniak na festiwalu Eurowizji za „To nie ja byłam Ewą”?

Nagrody dodają wiary w to, co się robi, dodają siły do dalszej pracy. Człowiek jest próżny, lubi być doceniany. Muszę się pochwalić, mam nawet „Bratysławską Lirę”, zdobytą w 1995 roku. Wracając do Eurowizji, to była wyjątkowa sytuacja – pierwsza prezentacja Polski na Eurowizji.

Konkurs ten oglądałem przez wiele lat w telewizji, jeszcze jako dziecko. Pamiętam papierową marionetkę – symbol Eurowizji – którą nawet opisałem w tekście tej piosenki. Eurowizja z udziałem Edyty była dużym przeżyciem, a życie człowieka składa się z różnych przeżyć: pozytywnych i negatywnych. To było pozytywne!

W czasach socjalizmu znaliśmy artystów z bloku socjalistycznego, dziś o nich się nie mówi, nie prezentuje, przeciętny Polak nie zna słowackiej sceny muzycznej i odwrotnie. Czy były to lepsze czasy do nawiązywania współpracy sąsiedzkiej na polu muzycznym?

Nie sądzę, ta współpraca istnieje. W zeszłym roku napisałem 4 polskie teksty dla Helenki Vondráčkovej, byłem razem z nią w studiu kilka dni, kiedy nagrywała te utwory. Poczytuję sobie za wielki zaszczyt, że niektóre piosenki z naszej płyty z Ryszardem Rynkowskim nagrała Hanka Zagorová.

 

Gratuluję. To, o czym Pan mówi, chyba jednak wypływało ze współpracy nawiązanej w „tamtych” czasach, a ja myślę o sytuacji obecnej, o kolejnych pokoleniach, które o sobie nic nie wiedzą.

Nie byłoby w tym nic złego, gdybyśmy zrobili miesiąc piosenki polskiej w Bratysławie i odwrotnie – słowackiej w Polsce. W tym samym czasie. To musiałaby być akcja, która miałaby wsparcie w naszych mediach, bo bez tego nie ma szans. Sprzedaję pomysł!

 

Na Słowacji dobiega końca pierwsza edycja Idola (Slovensko hľadá superstar), w Polsce po raz czwarty młodzi ludzie będą walczyć o tytuł Idola. Pan zasiadał w jury. Proszę powiedzieć, na czym polega siła i sens tego programu?

Idol daje utalentowanym ludziom szansę, możliwość pracy. Weźmy przykład Szymona Wydry, który już wcześniej grał ze swoim zespołem, ale nikt ich nie znał, więc i zainteresowanie było słabe. Idol go wylansował, Szymon dostał się do trójki najlepszych i teraz gra 200 koncertów rocznie – ten chłopak zrywa sobie paznokcie do krwi. Najważniejsza jest nie sława, ale szansa pracy, zaistnienia, a Idol taką szansę daje. Można ją wykorzystać albo zmarnować.

 

Występ w programie Idol przynosi sławę, popularność i to nie tylko biorącym udział w konkursie, ale też jurorom.

Mnie to w ogóle ani ziębi, ani grzeje. Ja byłem wcześniej popularny – prowadziłem program Dyskoteka pana Jacka, który oglądało 12 milionów widzów, a chyba w 1989 roku byłem na 2. miejscu, jeśli chodzi o oglądalność. Z żoną robiliśmy ponadto relacje z Teatru Wielkiego, z Sali Kongresowej czy z Sopotu.

Pamiętam, jak w 1990 roku w Operze Leśnej zorganizowaliśmy konkurs dla młodzieży, który ogłoszono w telewizji – każdy mógł przyjechać i być przesłuchanym. Ci młodzi ludzie stawali na deskach opery, gdzie występowali Charles Aznavour, Anna German, Ewa Demarczyk!

Przesłuchiwaliśmy ich cały dzień i pół nocy. Ci, którzy się zakwalifikowali, nazajutrz wystąpili w konkursie. Towarzyszyli im muzycy, a telewizja to transmitowała. Nie wiem, czy pani wie, że w kategorii 19-latków wygrała wtedy Magda Rzemek, która jest teraz wokalistką „Brathanków”.

 

Czy to znaczy, że wtedy i teraz w Idolu kierowała Panem chęć pomocy młodym talentom?

Organizowałem te konkursy z żoną. Zdzieraliśmy sobie paznokcie, ponieważ mało kogo to obchodziło. I nagle przyszedł do mnie ktoś i powiedział, że będzie taki konkurs i wszystko jest już zorganizowane. Moim zadaniem jest tylko ocenianie. Musiałem się zgodzić, chcąc być wiernym temu, co robiłem. To jest w moim temperamencie: żyłem tym wtedy, żyję tym i teraz. I chcę coś przekazać tym ludziom.

 

Występ w takim programie to zabawa czy ciężka praca dla jurorów?

Jeżeli gramy 8 czy 9 koncertów na żywo, za każdym razem trzeba być pięknym, uśmiechniętym, młodym i bogatym. Należy puentować 12 godzin przed kamerą, kiedy to pod wpływem reflektorów spływa makijaż i co chwilę nas malują. To bardzo ciężka praca.

 

Jak Pan reaguje, gdy słyszy pochmurną interpretację swojej optymistycznej piosenki? Nie stają Panu włosy dęba? Podczas przesłuchań do Idola było kilka takich sytuacji, ja zapamiętałam niesamowicie mroczną interpretację „Darów losu”.

Z piosenką jest tak, że kiedy zaśpiewa ją artysta, ona staje się własnością wszystkich. I to jest, niestety, a może „stety”, taki rodzaj sztuki, że każdy sobie może taką piosenkę zaśpiewać przy ognisku czy przy goleniu. Jeśli przenosi się to na forum publiczne, to powstają sytuacje tragiczne, wesołe, śmieszne, smutne.

Słyszałem wiele wykonań „Darów losu“. Piosenka jest wolna i w tę wolność piosenki jest wpisane to, że każdy ją może wykonać. Mnie cieszy fakt, że ludzie nucą moje piosenki. Ostatnio byliśmy z żoną w Krynicy, zjeżdżaliśmy ze stoku na nartach.

Obok nas przejechał facet, śpiewając sobie właśnie „Dary losu”. Moja żona sądziła, że ten narciarz mnie rozpoznał. Nie mógł mnie jednak poznać, gdyż byłam pozapinany, w czapce, w goglach. Ten człowiek zrobił to dla siebie. Znalazł się w jakiejś sytuacji i chciał się jakoś wypowiedzieć – wypowiedział się moją piosenką.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 2005/4

 

Jacek Cygan to jeden z czołowych autorów tekstów znanych przebojów, poeta, scenarzysta, autor musicalowy, organizator i juror festiwali muzycznych. Ma na swoim koncie blisko 1000 znanych piosenek. Studiował cybernetykę w Warszawie.

Założył zespół „Nasza Basia kochana”, z którym w 1976 roku zdobył I nagrodę na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Pisze teksty dla najpopularniejszym wokalistów i kompozytorów, takich jak Krystyna Prońko, Zdzisława Sośnicka, Edyta Geppert, Edyta Górniak, Stanisław Sojka, Seweryn Krajewski, Ryszard Rynkowski, Krzesimir Dębski, Włodzimierz Korcz.

Piosenki z jego tekstami, np. „Jaka róża taki cierń”, „Diamentowy kolczyk”, „Wypijmy za błędy”, „Mrok”, „Ten sam klucz”, wygrywały różne festiwale, m.in. opolskie. Wykonując piosenkę z jego tekstem pt. „To nie ja byłam Ewą”, Edyta Górniak zdobyła II nagrodę na festiwalu Eurowizji w Dublinie.

Był organizatorem i gospodarzem programu telewizyjnego „Dyskoteka pana Jacka”, obecnego na antenie telewizyjnej przez 10 lat. Jest autorem tomiku wierszy „Drobiazgi liryczne”, wydał dwie autorskie płyty, zatytułowane „Autobiografia”.

Na nich znalazły się największe przeboje z jego tekstami w wykonaniu m.in. Edyty Górniak, Ryszarda Rynkowksiego, Marka Bałaty, Krystyny Prońko, Stanisława Sojki i innych. „Autobiografia” to ciekawy przegląd przebojów, znanych w Polsce od lat i nuconych przez kilka pokoleń. Kto by pomyślał, że za tym stoi jedna osoba?