Jozef Marušiak: Tłumacz musi byç jak kameleon

 WYWIAD MIESIĄCA 

Jozef Marušiak jest jednym z najbardziej uznawanych tłumaczy literatury polskiej na Słowacji. Ma na swoim koncie ponad 52 przekłady z literatury polskiej, rosyjskiej i ukraińskiej, m.in. „Historię estetyki“ W. Tatarkiewicza, „Mitologię“ J. Parandowskiego, „Konopielkę“ E. Redlińskiego, „Madam“ A. Libery. Za swoje zasługi został odznaczony m.in. Krzyżem Kawalerskim przez prezydenta RP A. Kwaśniewskiego. Na łamach „Monitora Polonijnego“ oferujemy Państwu spotkanie z ciekawym człowiekiem, który zdradza tajniki swojej pracy.

 

Już od najmłodszych lat człowiek zastanawia się, co chce w życiu robić, ale chyba rzadko dziecko myśli o tym, że zostanie tłumaczem. Jak to się stało, że został Pan tłumaczem literatury?

Od dzieciństwa czytałem bardzo dużo i chętnie. Wtedy jednak nie myślałem o pracy tłumacza. Zamiłowanie do literatury spowodowało, że wybrałem studia slawistyczne na Uniwersytecie Komeńskiego w Bratysławie. Podziwiałem umiejętności tłumaczy, przede wszystkim Zory Jesieńskiej, która tłumaczyła głównie klasyków rosyjskich. Uświadomiłem sobie, że rola tłumacza jest bardzo ważna.

 

Podczas studiów miał Pan kontakt z literaturą słowiańską. Co spowodowało, że został Pan tłumaczem właśnie literatury polskiej?

Studiowałem język rosyjski, ale podczas studiów slawistycznych zacząłem interesować się również innymi językami i do dziś tłumaczę z języka rosyjskiego i ukraińskiego. Najbardziej jednak podobała mi się literatura sąsiadów z północy. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych współczesna literatura polska była śmielsza, bardziej krytyczna niż w pozostałych krajach naszego bloku.

No i poza tym od dzieciństwa byłem zafascynowany Sienkiewiczem. Ponieważ wyrastałem pod Tatrami, odczuwałem bliskość geograficzną Polski. To ciekawość tego, co jest po drugiej stronie gór, spowodowała, że częściej sięgałem po literaturę polską.

 

Czy jednym z powodów zainteresowania Polską był fakt, że Pana małżonka jest Polką?

Małżeństwo przyszło później. To była już jakby premia czy nagroda za zainteresowanie się tym krajem.

Praca tłumacza z pewnością nie należy do łatwych, ale czy pozwala na własną inwencję? Czy tłumacz to tylko odtwórca czyjegoś dzieła, czy drugi autor?

Człowiek do każdej pracy wkłada cząstkę swojej osobowości. Tłumacz musi jednak pozostać wierny autorowi. Oryginał to świętość. Tłumacz nie może sobie pozwolić na to, by coś dodać lub ująć z tekstu. Z drugiej strony tekst jest wyzwaniem – rozwiązywaniem problemów, a taka praca nie może być zupełnie mechaniczna. Trzeba znaleźć środki językowe, które sprawią, że barwny język oryginału takim pozostanie i w przekładzie.

Nie wystarczy znaleźć w słowniku odpowiedniego słowa, ale musi ono współgrać z całym tekstem. W ten sposób tłumacz może wykazać się swoimi indywidualnymi zdolnościami, swoim językowym potencjałem. Niuanse, które są w tekście nie zawsze są wysłowione. To, czego winien domyślać się czytelnik oryginału, winien domyślać się też czytelnik tłumaczenia, a z wielu słownych możliwości tłumacz musi wybrać tę najlepszą.

 

Czy istnieje więc recepta, jak stać się dobrym tłumaczem?

Dobrym tłumaczem jest ten, kto swoją pracą nie zaćmi, nie przesłoni autora. Dlatego, według mnie, tłumacz musi być jak kameleon, bo na czas wykonywanej pracy przywdziewa inną skórę, aby jak najbardziej zbliżyć się do autora i wczuć się w jego świat.

 

Przetłumaczył Pan „Konopielkę“ E. Redlińskiego, która ze względu na swój język była uważana za książkę nieprzetłumaczalną…

To było najbardziej pracochłonne tłumaczenie. Wymagało ode mnie sporo odwagi. Książka napisana jest gwarą. Cały utwór jest stylizowany na opowieść prymitywnego człowieka – chłopa z Polesia, który z oczywistych powodów nie mógł mówić językiem literackim. Największym wyzwaniem dla mnie było więc to, że musiałem w tłumaczeniu zastosować język ludu. Oczywiście mogłem uciec się do konkretnej gwary słowackiej, ale wpadłem na inny pomysł: wymyśliłem stylizowany język, którego podstawą były gwary Słowacji centralnej.

Zadanie sobie utrudniłem, ponieważ nie trzymałem się sztywno jednej gwary, ale pokusiłem się o syntezę poszczególnych elementów gwarowych. Chciałem znaleźć złoty środek, aby język regionalny pozostał jednocześnie zrozumiały dla każdego. Myślę, że mi się to udało, czego potwierdzeniem są reakcje czytelników.

 

W jaki sposób Pan przystępuje do pracy? Jak wygląda proces tworzenia?

W przypadku „Konopielki” był to twardy orzech do zgryzienia. Na początku nie wiedziałem, w jaki sposób dokonać tego tłumaczenia. Przez rok, półtora nosiłem w głowie poszczególne zdania, które modelowałem, zmieniałem, poprawiałem. Potem, gdy znalazłem odpowiedni styl, to była już zabawa.

 

Czym teraz się Pan zajmuje?

Obecnie tłumaczę przede wszystkim autorów współczesnych: Jerzego Pilcha, Ryszarda Kapuścinskiego czy ostatnio Stanisława Lema.

Czy spotyka się Pan z autorami utworów, które Pan tłumaczył?

Moim pierwszym tłumaczeniem było „Niebo w płomieniach“ J. Parandowskiego. Spotkałem się z nim na targach książki, a potem on zaprosił mnie do siebie do domu. Było to spotkanie, które na długo pozostanie w mojej pamięci. Z niektórymi autorami spotkałem się dość przypadkowo, jak np. z profesorem J. Tischnerem albo z J. Głowackim. Z takich spotkań czasami rodzą się przyjaźnie, jak np. z Wiesławem Myśliwskim, autorem „Kamienia na kamieniu“. Niektóre spotkania są bardzo wyjątkowe.

 

Jak wygląda współpraca z wydawnictwami? Czy to Pan proponuje, które dzieła przetłumaczyć, czy wydawca zwraca się do Pana z konkretną ofertą?

Gdy jakaś książka mnie zainteresuje, podsuwam pomysł przetłumaczenia jej na język słowacki jakiemuś wydawnictwu. Bywa i tak, że zrobię tłumaczenie, a potem oferuję gotowy produkt. Czasami wydawca zwraca się do mnie z zamówieniem. Jeśli chodzi o wybór tytułów do tłumaczenia, zazwyczaj akceptowane są wszystkie moje propozycje. Staram się unikać tłumaczenia książek, które mnie nie interesują.

Uzyskał Pan wiele nagród i odznaczeń za swoją pracę tłumacza. Które z nich uważa Pan za najważniejsze?

Do tych wyróżnień nie przywiązuję szczególnej wagi. Najbardziej cieszy mnie uznanie kolegów z branży, np. „Konopielka” E. Redlińskiego i „Kamień na kamieniu” W. Myśliwskiego uzyskały nagrody przyznawane przez tłumaczy.

Majka Kadleček
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 3/2004