Marek Berky: „Dziś czuję, że ta odmienność to dar“

 WYWIAD MIESIĄCA 

Po raz pierwszy prezesem Klubu Polskiego został Słowak polskiego pochodzenia. Marek Berky urodził się w Dubnicy nad Wagiem. Ukończył Akademię Muzyczną w Żylinie w klasie skrzypiec. Przez sześć lat pracował w operze w Bańskiej Bystrzycy.

Obecnie mieszka w Dubnicy, gdzie poświęca się pracy pedagogicznej i piastuje stanowisko dyrektora w firmie, zajmującej się softwarami i księgowością. W rozmowie dla naszego pisma zdradza, jakie pierwsze wrażenie wywarł na nim Klub Polski, na spotkanie którego ówczesnego nastolatka zabrała mama Polka, jakie ma plany i wizje w prowadzeniu organizacji polonijnej.

 

Co według Ciebie jest siłą Klubu Polskiego? 

Z pewnością jego siłą są kluby regionalne. Dzięki nim, ich aktywności jest on żywą organizacją, którą widać z daleka. Jego wizytówką jest bardzo dużo różnorodnych imprez.

 

Które z nich są w Twoim odczuciu najatrakcyjniejsze?

Zacznę od Dubnicy nad Wagiem, gdzie mieszkam. Od wielu lat Klub Polski jest tu widoczny podczas największego przedsięwzięcia organizowanego w mieście, czyli Dubnickich Dniach Przyjaźni i Folkloru. Amfiteatr w Dubnicy co roku gości polskie zespoły właśnie dzięki Klubowi i to jest najlepsza jego prezentacja. Co do innych przedsięwzięć, to muszę przyznać, że bardzo mi się podobało to, związane z wydaniem płyty „Za górami, za lasami, za Tatrami“ w styczniu tego roku.

Nigdy niestety nie byłem na statku, czyli na Polskich szantach na Dunaju, a sporo pozytywnych opinii słyszałem o tej imprezie. No i byłem naprawdę pod wrażeniem ubiegłorocznej, całodziennej imprezy na bratysławskim Rynku pod hasłem  „Z Polską na Ty“. To świetna prezentacja Polski i nas, działaczy Klubu Polskiego.

 

Wymieniasz wszystkie te imprezy, które pokazują nas na zewnątrz. Sam jesteś muzykiem, więc to zrozumiałe, że widzisz potrzebę prezentacji naszej kultury przed szeroką słowacką publicznością. Należy się zatem spodziewać, że podczas swojej prezesury będziesz stawiał bardziej na promocję tego, co polskie? 

Tak, bo wychodzenie na zewnątrz z koncertami, przedstawieniami teatralnymi czy innymi wydarzeniami kulturalnymi to jest to, co przyciągnie do nas innych, a nam na pewno jest potrzebna świeża krew, młodzi, energiczni ludzie.

 

Ciebie do Klubu przyprowadziła mama. Pamiętasz ten moment, kiedy wziąłeś udział w takim klubowym spotkaniu po raz pierwszy? 

Byłem wtedy uczniem szkoły średniej i wcale nie odbierałem tego spotkania jako czegoś ekstra. Owszem, poznałem wówczas innych młodych ludzi, którzy wyrastali w mieszanych rodzinach tak jak ja, ale nic z tego nie wynikało. Dopiero potem, kiedy zacząłem się zastanawiać nad studiami, ktoś mi podpowiedział, że mógłbym spróbować studiować w Polsce, by poszerzyć horyzonty.

Nie wybrałem tej możliwości, ale obserwowałem ścieżkę kariery pewnej starszej o dwa lata koleżanki ze średniej szkoły muzycznej, której ojciec też był w Klubie Polskim i która właśnie dzięki rekomendacji Klubu dostała się na wrocławską Akademię Muzyczną. To ją wywindowało w górę.

 

Na kongresie, przedstawiając siebie i plany związane z naszą organizacją, podkreślałeś, że widzisz dużą zasadność jej istnienia i działania i że gdyby Klub działał wcześniej, kiedy byłeś dzieckiem, łatwiej byłoby Ci zrozumieć swoją inność spowodowaną polskim pochodzeniem. Kiedy ją zauważyłeś i jak sobie z nią radziłeś? 

Kiedy wyjeżdżałem do dziadków na wakacje. Wszystkie pozostałe dzieci jeździły na wakacje do babci, dziadka gdzieś niedaleko albo maksymalnie na drugi koniec Czechosłowacji. Wtedy mało kto jeździł za granicę. My z bratem i siostrą byliśmy inni. Nasze wyjazdy w rodzinne strony mamy, do Kąkolna koło Rawicza, miały niepowtarzalny smak. No i stamtąd  przywoziliśmy jeansy, gry i inne rzeczy, których tu nie było.

 

Czy ta odmienność miała też jakiś cierpki posmak? 

W dzieciństwie chyba nie lubiłem zwracać na siebie uwagi, a tak się stawało, kiedy mama do mnie mówiła po polsku i wszyscy to słyszeli. Z kolei kiedy mówiła po słowacku, słyszalny był jej obcy akcent. Gdyby wtedy działał Klub, spotkałbym inne dzieci z rodzin mieszanych i wiedziałbym, że moja odmienność to nic dziwnego.

Dopiero kiedy człowiek słyszy, że w innych rodzinach też jedno z rodziców zwraca się do dziecka w innym języku, pozwala zrozumieć, że to zupełnie normalne. Ja tego nie widziałem w moim otoczeniu, nie mieliśmy się z kim jednoczyć.

 

A jednak Twoja siostra Daniela Nehezová tak się nauczyła polskiego, że swoją wiedzę przekazywała dzieciom w szkółce polonijnej w Dubnicy nad Wagiem! 

Siostra z bratem bywali dłużej na wakacjach u babci, ja byłem wtedy jeszcze malutki, kiedy wujek uczył ich polskiego z książek. Nic więc dziwnego, że oni nauczyli się więcej niż ja. I choć mój polski w mowie jest bardziej na poziomie kuchennym, to czytam polskie książki i oglądam polskie filmy. Dziś czuję, że ta odmienność to dar, wartość dodana.

 

Kim się czujesz?

Polskość jest też we mnie, ale czuję się Słowakiem. Ten multikulturalny trend, który ostatnio często jest krytykowany, mnie się bardzo podoba. W różnorodności jest siła. Wiesz jak wyglądają nasze święta Bożego Narodzenia? Moja żona, która nigdy nie miała żadnych powiązań z Polską, robi lepszy barszcz niż moja mama. A latem gotuje wyśmienitą botwinkę!

Wigilię zaczynamy od dzielenia się polskim opłatkiem, potem mamy słowacki z czosnkiem i miodem, następnie jest barszcz z uszkami, po nim kapustnica, pierogi i karp. Wszyscy domownicy wiedzą, że tak jest i dlaczego tak jest. Jeśli coś byśmy pominęli, to dzieci od razu by to zauważyły. Wolimy mnożyć niż dzielić. Sześć potraw to więcej niż trzy.

 

To zdradź jeszcze tajemnicę, czy Ty też gotujesz polskie dania?

Tak, wyspecjalizowałem się w pierogach ruskich.

 

Jak wychowujecie troje Waszych dzieci?

One wiedzą o swojej odmienności, więcej niż ja w ich wieku. Ja mam oboje rodziców innego pochodzenia, oni mają mamę Słowaczkę, a tę inność dziedziczą po mnie, wiedzą, skąd jest ich babcia, dlaczego robimy to czy tamto.

 

Skoro mowa o dzieciach, zapytam, czy widzisz zasadność działania szkółek polonijnych? Klub Polski prowadzi taką w Nitrze. 

W formie gier i zabaw jak najbardziej! Według mnie powinniśmy kłaść większy nacisk na naukę historii Polski, bo o tej nasze dzieci po prostu nie mają się skąd dowiedzieć, ponieważ w słowackich szkołach takiego materiału nie omawiają. Wszystkie aktywności skierowane do dzieci są bardzo cenne.

Weźmy na przykład to przedsięwzięcie zielonoświątkowe, które gromadzi polsko-słowackie rodziny z dziećmi z całej Słowacji. Obserwowałem to teraz, będąc w Kočovcach, gdzie czuło się radość bijącą od uczestników. Z prostego powodu – że mogą być razem! I to nie dlatego, że im to ktoś sfinansował, ale dlatego, że im się to podoba i czerpią z tego energię. To ma sens.

Albo te warsztaty plastyczne dla dzieci, organizowane przez Klub latem. Moje dzieci brały w nich udział i powiem szczerze, że nigdy nie sądziłem, że codziennie, przez tydzień wakacji, będą chętnie spędzać czas na malowaniu. A one nie tylko były chętne, ale cieszyły się z tego i odczuwały dumę, kiedy potem na wystawie ktoś oglądał ich prace! To dla nich ważne, buduje ich tożsamość.

No i sam fakt, że w ramach tego tygodnia dzięki współpracy z Tadeuszem Frąckowiakiem, konsulem honorowym z Liptowskiego Mikułasza odbywa się wernisaż w samym centrum miasta, a wśród gości jest prezydent tegoż miasta, co też robi na dzieciach wrażenie.

 

Chwalisz działalność Klubu, ale na pewno widzisz też rzeczy, nad którymi trzeba popracować. Co konkretnie? 

Na pewno potrzebujemy więcej młodych ludzi, którzy by Klub uznali za swoje miejsce na ziemi. Żeby odpowiedzieć na pytanie, jak to osiągnąć, trzeba sobie uświadomić, kto może zasilić szeregi naszej organizacji. Są takie cztery kategorie klubowiczów.

Pierwszą tworzą ci, którzy przyjechali z Polski i chcą w Klubie znaleźć kawałek ojczyzny, chcą pogadać po polsku, razem coś poprzeżywać. Drugą grupę stanowią ci, którzy przyjechali z Polski i zdecydowali się, że tu zostaną, Słowacja jest ich domem – tak jak to jest w przypadku mojej mamy.

Ona nigdy nie stanie się Słowaczką, ale tu na Słowacji jest jej dom. Ci Polacy wchłaniają Słowację czasami do tego stopnia, że już nawet myślą w tym języku. Mojej mamie na przykład zdarza się, że posługuje się słowackim zwrotami, które potem, jak chce powiedzieć po polsku, tłumaczy ze słowackiego.

Ona już się zasymilowała. Ci ludzie też potrzebują Klubu, żeby zachować swoją polskość. I kolejna grupa to ci, którzy się tu urodzili, są z mieszanych małżeństw, tak jak ja. Są Słowakami, ale wiedzą, że ich częścią jest też Polska.

 

Myślisz, że dzięki Tobie, prezesowi z tej trzeciej grupy, uda się do Klubu zaprosić więcej osób Tobie podobnych?

Byłbym bardzo z tego zadowolony, bo takich ludzi jest bardzo dużo. Z pewnością o istnieniu wszystkich nie wiemy. Są też tacy, w których krąży polska krew z uwagi na babcię czy dziadka Polaka, a którzy może już nawet o tym zapomnieli, bo nie mieli z kim dzielić swej odmienności? Oni tu też powinni znaleźć swoją przystań. Czwartą grupą są przyjaciele Polski, którzy w Polsce pracowali czy studiowali.

Mam kolegę, który skończył studia w Polsce i nadal jest tym krajem zachwycony, często tam jeździ i być może też chętnie by się stał członkiem Klubu. Właśnie ostatnio odwiedził mnie z bombonierką, w której były ekskluzywne krówki! Wyjaśnił mi, że będąc w Polsce, zakupił więcej takich bombonierek, by wręczać je potem w prezencie swoim partnerom handlowym. On w ten sposób pokazuje oblicze Polski, które sam poznał – smaczne, dobrej jakości, eleganckie, gustowne. Robi więc doskonałą pracę na rzecz Polski!


 

Kilka lat rozbrzmiewały negatywne opinie na temat polskich produktów na Słowacji i w Czechach, więc każdy drobny fakt, który poprawi nasz wizerunek, jest bardzo ważny. A jakie gesty powinien według Ciebie wykonywać Klub Polski w celu burzenia stereotypów na temat Polaków?

Naszym celem jest działalność kulturalna i właśnie poprzez nią możemy burzyć uprzedzenia czy mylne wyobrażenia o nas. O każdym z narodów można mówić w kategorii stereotypów, które uwypuklają jego negatywne cechy.

O Polakach mówi się, że chętnie wszystko sprzedadzą, Słowacy zaś są zahukani, zakompleksieni i pójdą tam, gdzie się ich popchnie. Czy tak jest rzeczywiście? Dobrze wiemy, obcując na co dzień ze Słowakami czy z Polakami, że tak nie jest. Teraz tylko trzeba o tym przekonać innych, zachęcając do uczestnictwa w naszych wydarzeniach.

Małgorzata Wojcieszyńska
Zdjęcia: Stano Stehlik

MP 7-8/2018